Liberalizm nie ma dziś w Polsce dobrej prasy. Dzieje się tak co najmniej z dwóch powodów: po pierwsze, liberalizm przez swoje przywiązanie do procedur, praw jednostki, konsensusu i powściągliwości w mówieniu ludziom, jak mają żyć, jest projektem, który cechuje chłód. Próba rozgrzania liberalizmu jest więc porównywalna do próby rozpalenia ogniska, gdy nie posiada się zapałek. Po drugie, powszechnie się mniema, że liberał z definicji musi wspierać dziki kapitalizm, że wierzy w skuteczność „niewidzialnej ręki rynku" tak samo głęboko, jak katolik głęboko wierzy w „niewidzialną rękę bożej opatrzności”. 
 
Sęk w tym, że oba przekonania pełnią funkcję przyprawiania liberalizmowi tak zwanej gęby. Oczywiście w oczach tych, którzy zawodowo straszą Polaków liberalizmem jako największą, mogącą nawiedzić nas zarazą, nie jest to zajęcie bez sensu. Czy więc można wyrazić idee liberalizmu w takim języku, by Polacy przestali się liberalizmu bać tak, jak diabeł boi się święconej wody? 
 
Jest jasne, że nie ma jednego liberalizmu. Dlatego liberalizm w ujęciu, jaki tu krótko zarysuję, ma charakter projektu czerpiącego inspiracje z różnych tradycji. Do nowego rozumienia liberalizmu prowadzi mnie nasze polskie doświadczenie, które – o czym pisałem już przy różnych okazjach – nazywam liberalizmem solidarnościowym. Taki liberalizm kieruje się imperatywem, który można sprowadzić do hasła: „Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”. Na tym między innymi polegał fenomen solidarności, pisanej przez małe „s”, która w założeniu była przecież projektem na wskroś liberalnym. 
 
Liberała cechuje skromność. Nie będzie on twierdził, że posiadł jeden z boskich przymiotów, czyli nieomylność. Nie będzie utrzymywał, że wie lepiej, czego ludzie potrzebują i czego naprawdę pragną. Jedyne, czego będzie pewny, to fakt, że nawet przeciwnicy polityczni mają swoje racje, których należy uważnie słuchać. Zarówno ci z prawa, jak i ci z lewa. I stąd liberał – w odróżnieniu od pewnego siebie ideologa – będzie w najlepszym razie czerpał swoją odwagę do działania z niepewności, co podpowiada rozwagę, dialog i odpowiedzialność w działaniu.
 
Solidarnościowy liberalizm broni także zasady kompromisu jako tej, która stanowi podstawę ładu społecznego. I to w imię przekonania: „Jeden drugiego brzemiona nosi”. Dlatego dla niego kompromis nie będzie zawsze zgniły, a stanie na barykadach niekoniecznie oznaczać będzie przejaw ideowości. Liberał będzie w drugim widział przeciwnika, z którym może się różnić, drzeć koty, ale nigdy wroga, z którym miałby stoczyć bój na śmierć i życie. Za cnotę więc uznaje polityczną pokorę, która nigdy nie może zostać stracona z pola jego widzenia i działania, gdziekolwiek sprawuje władzę – w województwie, mieście, powiecie, gminie... 
 
To oznacza, że kolejną z cnót, którą liberał wysysa z mlekiem matki, jest zaufanie. Ludzi między sobą, jak i obywatela do państwa, państwa do obywatela. Zaufanie jest tańsze niż podejrzliwość, lepsze niż zawiść. Liberalny rząd nie powie ci zatem, gdzie położyć chodnik w twojej gminie czy twoim mieście, gdzie macie wybudować żłobek czy szkołę. To zadanie stojące przed lokalną wspólnotą w ramach partycypacyjnego dialogu. Tak działa zasada pomocniczości, która stanowi sól odpowiedzialnej wspólnoty. Liberałowie jednak nie spoczną, póki nie stworzą najlepszych z możliwych warunków dla ciebie i twojej rodziny, abyś w swojej gminie, powiecie czy mieście sam zdecydował, gdzie położyć chodnik, gdzie wybudować żłobek czy przedszkole. Ludzie w swoim mieście, dzielnicy czy gminie wiedzą lepiej niż rząd centralny, jak ułożyć sobie dobre życie, jak dobrze się rządzić. Tak tworzy się Wielkie Społeczeństwo – w dialogu i poprzez współpracę. 
 
Po co w takim razie liberałowi potrzebne jest sprawne państwo? W zasadzie do jednej tylko rzeczy: państwo jest narzędziem tworzenia obywatelowi takich warunków i możliwości rozwoju, aby mógł on tworzyć samego siebie i realizować swoje aspiracje – bez względu na pochodzenie, kolor skóry, preferencje seksualne czy wyznawaną religię. Liberał działa więc podług zasady, którą dobrze formułuje mój brytyjski znajomy. Bogatym trzeba powiedzieć wprost: „Chcecie być bogaci, OK, ale nie stworzymy wam dodatkowych, komfortowych warunków do pomnażania waszego bogactwa kosztem 95 proc. społeczeństwa”. Biednym zaś należy zaproponować: „Chcecie żyć w biedzie – nie ma sprawy, ale jeśli chcecie z niej wyjść, to liberalne państwo stworzy wam sprzyjające warunki, abyście się z biedy wydostali, stanęli na nogi i realizowali swoje plany”. Innymi słowy: liberalne państwo nie będzie ci przeszkadzać w samorealizacji i dążeniu do osobistego szczęścia. Będzie cię wspierać. Ale takie państwo nie opuści też człowieka, gdy spadnie na niego nieszczęście, niesprawiedliwość czy podwinie mu się noga. 
 
Liberalizm nie chcąc być tylko banalnym ekonomizmem, który w Polsce ma grono swoich zwolenników, mających zawsze jedną receptę na wszelkie bolączki gospodarcze, czyli: „ciąć, ciąć, ciąć wydatki aż do krwi”. Trzeba porzucić ten niezachwiany dogmat. Zresztą: nie trzeba kończyć studiów ekonomicznych, by reformę finansów publicznych sprowadzić do cięć wydatków i obniżania podatków.  
 
Liberał solidarnościowy nie może swojego myślenia o gospodarce sprowadzić tylko do pilnowania wzrostu PKB i pilnowania deficytu. Nie mówi też, że to nieważne. Przeciwnie: to bardzo ważne. Jednak przenikliwość i wyobraźnia podpowiadają mu, że nie może podzielać złudzenia wyznawców wolnego rynku, które polega na tym, że jak zapewnimy wzrost gospodarczy i zlikwidujemy deficyt, to wszystkie problemy społeczne – od służby zdrowia poczynając, a na kulturze kończąc – rozwiążą się same. 
 
Jakość życia społecznego poznaje się nie po tym, jak żyje się najbogatszym, ale po tym, jak żyje się najbiedniejszym. Jakości państwa nie mierzy się tylko tym, że dobrze będziemy wypadać w rankingach gospodarczych (o co należy zabiegać), ale tym, jaką państwo oferuje jakość usług publicznych – od jakości leczenia w placówkach ochrony zdrowia poczynając, poprzez edukację na wysokim poziomie, a na kulturze kończąc. Nie wynaleźliśmy lepszego mechanizmu rozwiązywania problemów społecznych, gospodarczych i sterowania rozwojem niż przy pomocy państwa. Narzekamy na nie, widzimy wiele jego niedociągnięć, ale potrzebujemy go. Przekonywująco mówił o tym Tony Judt w słynnej książce Źle ma się kraj. Pokazywał, że po II wojnie światowej widzieliśmy w państwie antidotum na wszystko, a potem stwierdziliśmy, że jest źródłem wszelkiego zła. A teraz widzimy, że nie mamy lepszego narzędzia do walki z problemami społecznymi, gospodarczymi czy ekologicznymi.
 
Liberał musi wiedzieć, że zależność między wskaźnikami wzrostu PKB a szczęściem obywatela jest doprawdy znikoma. To właśnie tę zależność, jako fałszywą, już dawno temu atakował Rober Kennedy. Mówił: „PKB uwzględnia koszty systemów ochrony instalowanych w celu strzeżenia naszych domów oraz zabezpieczeń więzień, w których przetrzymujemy przestępców włamujących się do naszych mieszkań (...) Uwzględnia on (PKB) programy telewizyjne, które gloryfikują przemoc, aby producenci zabawek mogli sprzedawać dzieciom swoje produkty. 
 
Jednocześnie wskaźniki PKB nie odnotowują „stanu zdrowia naszych dzieci, poziomu naszego wykształcenia ani radości, jaką czerpiemy z naszych zabaw. Nie mierzą piękna naszej poezji ani trwałości naszych małżeństw. Nie mówią nam nic na temat jakości naszych dyskusji politycznych ani prawości naszych polityków. Nie biorą pod uwagę naszej odwagi, mądrości i kultury. Milczą na temat poświęcenia i oddania dla naszego kraju. Jednym słowem, wskaźniki PKB mierzą wszystko oprócz tego, co nadaje sens naszemu życiu”. O tej prostej prawdzie nie może zapomnieć liberał, który oprócz rozumu nie boi się używać także wyobraźni. I serca. 
 
Jeśli liberalizm nie chce być zimny, a więc odrzucający od siebie ludzi, ludzie czujący się w Polsce liberałami muszą zacząć otwarcie mówić o jakości życia każdego i całego człowieka, o jakości instytucji państwa, a nie tylko o pieniądzach i podatkach. Taki liberalizm nie spocznie dopóty, dopóki nie stworzy warunków do tego, by każdy z nas mógł realizować swoje marzenia. Byśmy wspólnie tworzyli wielkie społeczeństwo, gdzie obowiązuje zasada zaufania i współpracy. I właśnie takiego gorącego liberalizmu, opartego na zasadzie solidarności, potrzebuje dziś Polska, by stać się lepszym państwem. A my lepszym społeczeństwem.

Opinie

Kto da im skrzydła?

Etyka dobromyślności

Państwo bez głowy

Władza silniejsza niż nienawiść

To nie koniec bitwy o Śląsk

Czarne dwa lata polskiej edukacji

Ojczyzna

Tylko klęska Putina zapewni pokój

„Polacy, pamiętajcie o Białorusi”*

O mądrości

Jak trwoga to do samorządów

Kto zatruł Odrę?

Polityka, Kościół, wybory

Historia według Roszkowskiego

Tischner: człowiek o szerokich rękawach

Kłamstwo polityczne

Jak działa społeczeństwo obywatelskie?

Abecadło wojennych zbrodni

Bezpieczeństwo, wolność, jedność

Koniec epoki złudzeń

To Ziobro rozdaje dziś karty

(S)prawa Polek

Polskie firmy pod ścianą, a rząd udaje, że problemu nie ma

Nie ma Polski solidarnej, bez Polski przedsiębiorczej

Państwo bez mocy

Układ Warszawski bis

Prawdziwa skala drożyzny dopiero przed nami!

Czuły patriotyzm

Gdy zwycięzca nie bierze wszystkiego

Zapełnić pustkę w życiu i portfelu

Suwerenność i duma