Myśląc o tej sytuacji przypominam sobie rozmowy z czasów moich studiów w Krakowie, gdy jeden ze znajomych ojców dominikanów przekonywał, że najlepsza sytuacja Kościoła jest wtedy, gdy jest prześladowany w umiarkowany sposób. To wtedy, jak mówił dominikanin, trzyma z ludem, a nie władzą, trzyma się Ewangelii, a nie pieniędzy. Głosi Dobrą Nowinę, a nie polityczne przekazy. Daje świadectwo, a nie rozpływa się w tryumfalizmie. Czy zatem te cieplarniane warunki sprawiły, że rodzimy Kościół znajduje się dziś na rozdrożu? Czy to poczucie hegemoni kulturowej i ideowej sprawiło, że wszystkie badania pokazują obecnie spadek praktyk religijnych katolików, a czasami wręcz ostentacyjne akty apostazji – szczególnie wśród młodych ludzi? I czy miniony rok – rok 2021 – jest pod tym względem dla Kościoła przełomowy?
1. Utracona wiarygodność. Wiarygodność Kościoła jest kluczowa, by mógł skutecznie głosić swoje przesłanie. Ale dziś biskupi utracili wiarygodność. Jedną z głównych przyczyn jest oczywiście ich stosunek do nadużyć seksualnych wśród duchownych. W Polsce były co najmniej trzy etapy, w ramach których nasz Kościół przekonywał, że nie ma na sumieniu żadnych grzechów. Pierwszy, to przekonanie, że molestowanie seksualne dzieci jest domeną Kościołów zachodnich i tamtejszego moralnego relatywizmu – my w Polsce nie mamy z tym problemów, gdyż trzymamy się tradycyjnych wartości. Jakim więc szokiem dla opinii publicznej okazał się fakt, że ważni dla Kościoła ludzie – od kard. Stanisława Dziwisza poczynając, przez abp. Wiktora Skworca, a na zmarłym biskupie kaliskim Edwardzie Janiaku kończąc – kryli lub ignorowali seksualne przestępstwa swoich księży. Etap drugi polegał na tym, że jak już się okazało – głównie za sprawą mediów – że i polscy księża molestowali dzieci, to mówiono, iż to tylko nieliczni, owe czarne owce, które uległy pokusie. Dziś wiemy, że także w Polsce stworzono struktury zła i praktykowano kulturę milczenia. Dlatego seksualne wykorzystywanie dzieci odbywało się na tak dużą skalę i trwało dekady. Etap trzeci – biskupi biją się w piersi i sypią głowę popiołem. Mówią, że chcą, by każda sprawa została wyjaśniona, winni ukarani, by ofiary objęto zadośćuczynieniem. Na słowach się kończy. I rok 2021 pokazał dobitnie, doprowadzając do utraty wiarygodności biskupów, że Kościół sam rozliczyć się nie umie. Kościół mówi prawdę, przedstawia fakty tylko wtedy, gdy zostanie do tego zmuszony. Przez media. W takich warunkach nie można skutecznie prowadzić ewangelizacji.
2. Sojusz tronu i ołtarza. Rok 2021 nie pozostawił też złudzeń, co do tego, że Kościół zaprzedał duszę tzw. dobrej zmianie. Zresztą: dokładnie opisałem cały ten proces w książce „Kościół w czasach dobrej zmiany” (2021). Nowe jest to, że Kościół postanowił iść na zwarcie z kobietami. Zaostrzenie prawa antyaborcyjnego pod koniec roku 2020, dokonane rękoma Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, to potwierdzenie nie tylko zblatowania państwa i Kościoła, ale także przyznanie się - co widzieliśmy przez cały miniony rok - że księża nie są w stanie metodami duszpasterskimi przekonywać do swoich racji. Dlatego właśnie Kościół ucieka się do prawa, które ma uspokoić biskupie sumienia, a kobiety, dokładnie ciało kobiet, objąć nadzorem katolickiej biowładzy. Tyle, że im więcej w Kościele obecnej jest polityki, tym mniej miejsca dla wiary. Dlatego rok 2021 pokazał jak na dłoni starą prawdę, która zawarta jest w powiedzeniu: „Kościół, który bierze ślub z partią polityczną, zostaje wdową po następnych wyborach”.
3. Pandemia jako test duszpasterskiej kreatywności. Pandemia COVID-19 stanowi wyzwanie dla wszystkich, nie tylko Kościoła i duchownych. Ale w chwilach niepewności i lęku ludzie tym bardziej szukają pocieszenia i wsparcia. Tymczasem Kościół, podobnie jak i PiS-owski rząd, wolał ignorować koronawirusa. Gdy ludzie stosowali się do przepisów sanitarnych, z ust księży można było posłyszeć, że „Jezus nie zaraża”. Te fałszywe i głupie zapewnienia nie sprawiły, że wierni zmienili religijne nawyki. Część moich znajomych przeniosła swoje życie religijne z off-line do on-line. Raz, że jest to po prostu wygodniejsza forma zaspakajania swoich religijnych potrzeb. Dwa, msza on-line powiązana jest – jak zaznaczyłem – z naszym komfortem. Nie musisz wychodzić z domu, by w niej uczestniczyć. Wystarczy włączyć komputer czy telewizor. Mało tego: możesz wybrać mszę oraz kaznodzieję: mieszkasz w miejscowości X, ale nie przepadasz za swoim proboszczem lub nie możesz słuchać kazań wikarego, to bez problemu możesz posłuchać kazań warszawskich dominikanów lub krakowskich jezuitów. Nic prostszego. W realu nazywa się to „churching” i wiąże się trudem biegania po mieście i szukania swojego kościoła, gdzie człowiek czuje się dobrze. W sieci można to określić mianem „churchnet”. Z tą różnicą, że nie ruszasz się z domu, hotelu czy wakacji spędzanych w Bieszczadach. Uruchamiasz tylko odpowiednią stronę lub relację na Facebooku. Tak czy inaczej, trwająca przez ostatni rok pandemia pokazała, że duchowni nie znaleźli ani języka, ani strategii duszpasterskiej, która dawałaby ludziom przekonanie, że praktyki religijne i liturgiczne są w ich życiu niezbędne.
4. Młodzi zwracają Kościołowi bilet. Dzieje się tak pomimo tego, że Kościół ma do dyspozycji dwie godziny lekcji religii w szkołach. A w zasadzie dzieje się tak dlatego, że właśnie duchowni mają te dwie godziny do dyspozycji. Jak je wykorzystują? Odwołajmy do rządowego ośrodka CBOS, który od 30 lat bada religijność Polaków. Badania potwierdzają, że w latach 1992-2021 odnotowano poważny spadek poziomu wiary religijnej i praktyk religijnych. Najgwałtowniej spada liczba praktykujących osób w wieku 18-24 lata – z 69 proc. do 23 proc. Jeśli więc nie nowoczesność odpowiada za kryzys wiary, to kto? Otóż sami biskupi. Kościół. Źródłem zwracania przez wiernych biletu Kościołowi jest personel naziemny Kościoła – personel, który trawią takie grzechy, jak brak wiarygodności, triumfalizm, politykierstwo i apodyktyczność. To, szczególnie dla młodych ludzi, jest już niestrawne. Ba, nawet nie wywołuje już uczucia oburzenia, a jedynie obojętność.
Jak bowiem biskupi mogą nam mówić, twierdzą młodzi ludzie, jak mamy żyć, skoro sami nie są w stanie rozliczyć się ze skandali pedofilskich? Jak mamy być członkami Kościoła, gdy biskupi nie otwierają ust, jeśli nie obrażają naszych koleżanek i kolegów, którzy są osobami LGBT? Jak mamy na serio traktować biskupów, jeśli życiowe dla nas wyzwanie – kryzys klimatyczny – nazywają modą i chwilowym zauroczeniem?
5. Bóg tak, Kościół nie. Nie znaczy to, że Polacy – w tym młodzi ludzie – porzucają wiarę matek i ojców. Znaczy raczej, że ją prywatyzują. Staje się ona dla nich osobistym wyborem, kreowanym na indywidualny użytek. Boga ludzie odnajdują w swoim życiu, w relacjach, jakie tworzą, miłościach i zawodach, jakie przeżywają, ale nie odnajdują go w kościelnych murach. Tę zmianę, jaka dokonała się w świadomości wielu wiernych, dobrze opisuje historia, którą powtarza się w południowych stanach USA. Jej bohaterem jest Afroamerykanin, który chciał wejść do kościoła białych, ale go z niego wyrzucono. Wtedy przychodzi Bóg i go pociesza: „I ja od wielu lat chciałem wejść do tego kościoła, ale mnie też zawsze wypędzali”. Bóg jest na wygnaniu. Stoi przed drzwiami polskiego Kościoła, ale nikt nie chce go wpuścić. Dzień, kiedy otworzymy drzwi Bogu, będzie dniem, kiedy chrześcijaństwo w Polsce nie będzie przed nami, ale objawi się w nas. Tyle, że dziś nic nie wskazuje, aby miało to nastąpić wkrótce.
A co przyniesie rok 2022? Nie mam przekonania, że w nadchodzącym roku biskupi zmienią swoją strategię. Im bardziej będziemy rozmawiać o grzechach instytucjonalnego Kościoła, tym bardziej w zapomnienie będzie popadał Bóg. Tymczasem Bóg wciąż jest ważny dla dużej części polskiego społeczeństwa. I dlatego musimy o nim rozmawiać. Tym bardziej, że niemiecki filozof Hegel mówił: „Naród, który ma złe pojęcie Boga, ma także złe prawa, złe państwo i złe rządy”.
Parafrazując Hegla można powiedzieć: „Wspólnota wierzących, która ma złe pojęcie Boga, ma przede wszystkim zły Kościół, złą teologię i złe duszpasterstwo”. Co to znaczy? Ano to, że dziś największym wrogiem Kościoła rzymskokatolickiego nie są liberalne media, zagorzali antyklerykałowie, ale sam Kościół. Czy to mnie jakoś specjalnie martwi? Paradoksalnie: im gorzej dzieje się w Kościele jako instytucji, tym lepiej dla wiary. Wiary, która przecież ma się opierać na sile, jaką daje zaufanie pokładane w Jezusie z Nazaretu. A nie na sile czerpanej z przynależności do instytucji kościelnej. I dlatego o przyszłość wiary w Polsce jestem spokojny.
—-
Jarosław Makowski – filozof, publicysta, szef Instytutu Obywatelskiego, think-tanku Platformy Obywatelskiej, samorządowiec, radny miasta Katowice, były radny Sejmu Śląskiego, miejski aktywista, pomysłodawca katowickiego stowarzyszenia BoMiasto, założyciel i redaktor kwartalnika „Instytut Idei”. Autor między innymi: Wariacji Tischnerowskich (2012), Pobudki w Kościele (2017), Kościoła w czasach dobrej zmiany (2021).