Urodził się w Starym Sączu. 12 marca 1931 roku. Okazał się być prorokiem. Ale los proroka nie jest łatwy. Szczególnie, gdy przychodzi do swoich, a swoi go nie rozpoznają. Gdy ma im coś ważnego do powiedzenia, a oni nie chcą słuchać.

Taki właśnie los dotknął filozofa i kapłana, który cykl rozmów o sensie życie, dialogu, Kościele i Polsce nie nagrał wcale nie w swoim ukochanym Krakowie. Te rozmowy powstały tu, niejako na obczyźnie, na Śląsku, gdzie mieszkam i żyję. W katowickiej telewizji. Za sprawą redaktor Eweliny Puczek.

Dlaczego przypominam tę sytuację sprzed kilkunastu lat? Bo - jak sądzę - widać w niej jak w soczewce, styl działania i myślenia Tischnera, oraz otwartość i gościnność, której i ja doświadczam, jako obcy na Śląsku. Jeśli bowiem Śląsk odsłania się dziś dla mnie jako ojczyzna, to nie tylko dlatego, że jest mi tu dobrze (oczywiście to też!), ale także dlatego, że jego znakiem firmowym jest otwartość.

W pierwszej kolejności na to, co różne, odmienne. Ta różnorodność ludzi, kultur, tradycji, która przecież tak zawsze fascynowała Tischnera, z której czynił on oś filozofii dramatu i spotkania nie jest, o czym przekonywał nas krakowski ksiądz, zagrożeniem, ale szansą. Inność fascynuje. Otwiera nowe horyzonty. Rozbija zabetonowane schematy. Rozsadza zastygłe schematy myślowe.

Oraz gościnność, śląska gościnność. Dlatego Tischner tu nagrywał te rozmowy. Śląsk sprawił, że Tischner się u nas rozgościł. Poczuł się wolny, nieskrępowany. Śląsk, na czas tych nagrań, stał się jego domem. Stąd, gdy raz kolejny oglądam tę rozmowę, dostrzegam radość, jaką daje mu bycie gościem, który zarazem czuje się jak u siebie. Być dobrym gospodarzem to sprawić, że gość - w tym przypadku Tischner - czuje się tu wolny. W takim gościnym domu nic nie musisz, ale - jak mówi św. Paweł - wszystko możesz. Taki jest Śląsk. Tu nic nie musimy, ale wszystko możemy.

I rzecz ostatnia, która z pewnością fascynowała Tischnera, gdy przyjeżdżał do Katowic. Jak wiemy, Tischner, jako góral z Podhala, często odwoływał się do tamtejszej gwary. Ach, te słynne żarty… Bo gwara to nie tylko sposób mówienia, ale sposób widzenia i opisywania świata. Gwara zatem, podobnie jak śląska godka (ślōnskŏ gŏdka), to sposób doświadczania i przeżywania świata. Wyrzec się więc podhalańskiej gwary, podobnie jak wyrzec się śląskiej godki, byłoby rzeczą nieroztropną i niemądrą.

Ale na tym nie koniec lekcji, jaką daje nam Józef Tischner. Bo na nią składa się również i to, co sam kiedyś o sobie mówił, że najpierw jest człowiekiem, potem filozofem, a na końcu księdzem. Jakież więc lekcje kryją się za tymi trzema figurami?

Jego człowieczeństwo przejawiło się w tym, że ludzie lgnęli do niego, chcieli go słuchać, gdyż potrafił sprawić, że rozmawiając z tobą, odnosiłeś wrażenie, jakby nic innego na tym bożym świecie się już nie liczyło, jakbyś w tej chwili rozmowy był najważniejszym człowiekiem na tym łez padole. Przestawałeś być anonimowy - jako kolejny student, penitent czy dziennikarz, proszący księdza profesora o wywiad. "Kto mówi »ty«, jakby wyróżnił ze wszystkich, jakby wyodrębnił, rozpoznał »ty« - mówi Tischner w jednym z kazań - »Ty« to ktoś inny. Nie ma takiego drugiego”. Świat bez ciebie nie jest tym samym światem. Jest znacznie uboższy.

Przy Tischnerze człowiek po prostu rósł albo dostawał skrzydeł. Chciał latać. Ludzie, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, chcieli stawać się lepszymi niż byli w rzeczywistości. Chcieli być nie tymi, którymi byli, ale tymi, którymi mogli być, gdyby tylko „chcieli chcieć”. Tischner sprawia, dziś również poprzez swoje teksty, że człowiekowi "chce się chcieć”.

Dalej: Tischner jako filozof. Był świetnym oratorem. Miał dar uwodzenia słuchaczy, którzy podążali za tokiem jego myślenia, tak jak człowiek podąża za kierunkiem wskazującym mu drogę przez kompas, gdy zgubi się w ciemnym lesie. Myli się jednak ten, kto sądzi, że Tischner był sofistą, czyli "handlarzem słów”, któremu edukacja filozoficzna, wrodzona błyskotliwość, połączona z poczuciem humoru, służyła jako narzędzie dyskredytowania intelektualnych przeciwników.

Tischner uczy myślenia, bo myślenie uwalnia od złudzeń: złudzenia pozornej wiedzy i fałszywej pewności. Myślenie jest więc ruchem, który zmierza do prawdy. Myślenie ciąży ku prawdzie tak, jak oczy ciążą ku barwom, a uszy ku dźwiękom. Tylko wtedy, gdy człowiek myśli, chce też wiedzieć, jak się rzeczy mają w rzeczywistości. A wiedzieć, jak jest naprawdę - powiadał krakowski filozof, -"znaczy pozwolić być temu, co jest. Myślenie pozwala być i dlatego tak ściśle związane jest z miłością”.

I Tischner jako ksiądz. Kapłaństwo nie stanowiło dla niego celu życia, a jedynie środek do celu, którym było ratowanie ludzkiej nadziei. Tak samo zresztą, jak Kościół nigdy nie był dla niego celem jego księżowskiej posługi, ale jedynie środkiem do ratowania kruchych więzi, jakie łączą człowieka z Bogiem. Wierzył, że przepowiadania Dobrej Nowiny nie można sprowadzić do powtarzania utartych formuł, wypracowanych przez formalistyczną teologię moralną, nauczania papieży czy odczytywania listów biskupich. Dobra Nowina w jego interpretacji jest próbą odpowiedzi na bóle, jakie nosi w sobie człowiek, na dramaty, które sprawiają, że ziemia usuwa mu się spod nóg, na cierpienie, które w żaden sposób nie uszlachetnia, a zawsze miażdży i niszczy człowieka.

W tej niełatwej wierze jesteśmy z tymi, którzy byli przed nami, a którzy - jak choćby Hiob - uwierzyli nadziei wbrew nadziei. „Wierzę - pisze Tischner - to znaczy, że moje »oto jestem« jest z Abrahamem, jest w jakimś sensie z Lutrem, w jakimś sensie z Chrystusem, który mówi »czemuś mnie opuścił«, i także z matką Jezusa, która mimo wszystko po tych słowach nie odchodzi od krzyża. (...) Kościół to ci, co wierzą, ci, którzy mówią: »jestem«. Więc nie ma wiary samotnej. To wiara tworzy Kościół. I w wierze jest miejsce Kościoła". Wiara, która nie jest drogą, lecz torowaniem drogi, nieustannym przebijaniem korytarza dla duszy przez góry bezduszności.

Choć miałem to szczęście, że byłem studentem ks. Józefa Tischnera, a potem spotkałem go w redakcji „Tygodnika Powszechnego”, to gruntownie poznałem go dopiero przez lekturę tekstów i książek. Dlatego rację ma rabin Byron L. Sherwin - uczeń wielkiego rabina polskiego pochodzenia, Abrahama Joshuy Heschela - mówiąc, że dla „ucznia mistrz jest jak tekst, który przykuwa uwagę i w miarę poznawania odsłania wszystkie swoje strony. Kiedy uczeń dojrzewa, jeszcze długo po śmierci mistrza stopniowo objawia mu się to, czego nauczał mistrz, i to, czym był". Łapię się więc na tym, że mówię Tischnerem, że jego sposób myślenia, właśnie poprzez lekturę kolejnych tekstów, wybrzmiewa w moim sposobie rozumowania, niczym zasłyszana melodia, ujawniając się w najmniej spodziewanej chwili.

Po dziś dzień rozmawiam z Tischnerem mierząc się z jego książkami. Jest dla mnie Józef Tischner jak księga, po którą nie przestaję sięgać, gdy tracę pewność siebie, gdy dróg jest zbyt wiele, a ja nie wiem, którą z nich podążyć, albo gdy życie daje w kość, a pociechy znikąd nie widać. Tischner nigdy nie zawodzi! Proszę, byście się o tym przekonali sami, sięgając po jego książki.

---

Jarosław Makowski

Opinie

Kto da im skrzydła?

Etyka dobromyślności

Państwo bez głowy

Władza silniejsza niż nienawiść

To nie koniec bitwy o Śląsk

Czarne dwa lata polskiej edukacji

Ojczyzna

Tylko klęska Putina zapewni pokój

„Polacy, pamiętajcie o Białorusi”*

O mądrości

Jak trwoga to do samorządów

Kto zatruł Odrę?

Polityka, Kościół, wybory

Historia według Roszkowskiego

Tischner: człowiek o szerokich rękawach

Kłamstwo polityczne

Jak działa społeczeństwo obywatelskie?

Abecadło wojennych zbrodni

Bezpieczeństwo, wolność, jedność

Koniec epoki złudzeń

To Ziobro rozdaje dziś karty

(S)prawa Polek

Polskie firmy pod ścianą, a rząd udaje, że problemu nie ma

Nie ma Polski solidarnej, bez Polski przedsiębiorczej

Państwo bez mocy

Układ Warszawski bis

Prawdziwa skala drożyzny dopiero przed nami!

Czuły patriotyzm

Gdy zwycięzca nie bierze wszystkiego

Zapełnić pustkę w życiu i portfelu

Suwerenność i duma