1. Zwołana w środę nadzwyczajna sesja sejmiku śląskiego miała pokazać, czy odbite z rąk PiS województwo ma stabilną większość do rządzenia. Testem było przegłosowanie uchwały zobowiązującej nowy zarząd do wprowadzenia programu in vitro w regionie. Projekt przeszedł przygniatającą większością głosów – 27 do 9. A zatem nawet dwóch radnych PiS zagłosowało za projektem. Od nowego roku ruszy więc program dofinansowania metody in vitro na kwotę 20 mln zł dla starających się par w województwie śląskim na lata 2024–2026. Czy to znaczy, że PiS pogodził się definitywnie z tym, że stracił Śląsk?
Wszyscy, a barwy polityczne nie mają tu znaczenia, powtarzają: „Ten, kto rządzi na Śląsku, ten rządzi w Polsce”. To samo podczas listopadowej pielgrzymki po województwie śląskim mówił prezes PiS Jarosław Kaczyński, który przejął ten teren w wyniku zdrady radnego Wojciecha Kałuży. A powtarzał to hasło, gdyż nie był świadomy, że w cieniu jego wizyty na Śląsku dopinany jest przewrót, który – jak się ostatecznie okazało – pozbawił PiS władzy w 4,5-milionowym regionie.
Odbicie województwa śląskiego z rąk PiS stało się możliwe, gdyż na jasną stronę mocy, jak mówiono po burzliwej sesji sejmiku śląskiego z 21 listopada, przeszedł tym razem pisowski marszałek Jakub Chełstowski. Marszałek przeszedł do Ruchu Samorządowego „Tak! Dla Polski” wraz z trzema radnymi będącymi dotąd w szeregach Zjednoczonej Prawicy – Aliną Nowak i Marią Materlą oraz Rafałem Kandziorą. Rozbił tym samym klub zjednoczonej prawicy, a Kaczyńskiego upokorzył.
Utrata przez PiS kontroli w jednym z najważniejszych regionów w Polsce to dla partii władzy duży policzek. I – jak napisałem – upokorzenie. Tym bardziej, że w PiS nikt nie dawał wiary, iż marszałek Chełstowski odważy się przejść na stronę opozycji, budując z nią nową większości. Upokorzenie PiS, jakim jest odebranie partii Kaczyńskiego władzy na Śląsku miało jeszcze jeden szczególny element: nastąpiło dokładnie w czwartą rocznicę zdrady, której dopuścił się Wojciech Kałuża. To radny wojewódzki, wybrany z list Koalicji Obywatelskiej, rekomendowany przez .Nowoczesną porzucił, jak pamiętamy, swoich wyborców, by w ostateczności dać większość PiS-owi w regionie – regionie, który Kaczyński określał kiedyś mianem „ukrytej opcji niemieckiej”. Zdobycie przez PiS cztery lata temu Śląska pokazywało skuteczność partii Kaczyńskiego. I że w walce o władzę gotowa jest użyć wszystkich dostępnych środków, by osiągnąć swoje polityczne cele. Od szantażu poczynając, a na korupcji politycznej kończąc.
Dlatego trzeba zapytać, bo nikt do tej pory tego nie zrobił, co takiego się stało, że PiS – mając do dyspozycji pełną władzę – traci Śląsk? Po pierwsze, PiS nie był przygotowany na to, że może zostać zdradzony przez swojego prominentnego polityka. Człowieka, który miał w regionie trzymać partię twardą ręką. Rozmawiałem z jednym z działaczy PiS w Katowicach, który wprost mi powiedział, że jeszcze dzień przed przewrotem w sejmiku nie wierzył w przewrotowy scenariusz. „Sądziłem, że to opowieść wymyślona przez opozycję. Dlatego podczas obrad sejmiku, gdy traciliśmy władzę, przecierałem oczy ze zdumienia” – przyznaje.
Ale PiS nie był gotowy na polityczne gromy z jasnego nieba także i dlatego, że jest w regionie wewnętrznie skłócony. Zajęty sobą. Czołowi politycy skaczą tu sobie do gardeł. Piszą na siebie wzajemne donosy do Kaczyńskiego. Porządku miał pilnować właśnie marszałek Chełstowski, ale zamiast zajmować się wewnętrznymi wojenkami w obozie, postanowił dogadać się z opozycją. Dobił porozumienia po cichu. Skutecznie. Ku zdziwieniu politycznych warszawskich notabli partyjnych.
Po drugie, PiS ma dziś na głowie tak wiele problemów do rozwiązania, poczynając od braku pieniędzy w państwowej kasie, a na skaczącym do gardła premiera Morawieckiego ministrze Zbigniewie Ziobrze kończąc, że przespał bunt, który od dłuższego czasu tlił się na Śląsku. To nie jest już PiS, który kontroluje sytuację. Trzyma rękę na pulsie. To nie jest już partia, która potrafi przekupić czy też szantażować polityków i działaczy, którzy chcieliby wyjść z szeregów formacji prezesa Kaczyńskiego.
2. Ale w politycznej bitwie o Śląsk jest trochę tak, jak w horrorach Alfreda Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie tylko rośnie. I rzeczywiście: w dniu, kiedy opozycja odbijała Sejmik Śląski, emocje w gmachu przy placu Sejmu Śląskiego w Katowicach były większe niż na trwającym właśnie mundialu. Posiedzenie przerywano. Odkładano głosowanie dotyczące zmiany porządku obrad, gdyż nie chciano wprowadzić punktu o odwołanie pisowskiego przewodniczącego Sejmiku Jana Kawulok. W końcu, gdy okazało się, że nikt z pisowskiej wierchuszki z Warszawy, na czele z posłem z Katowic Mateuszem Morawieckim na Śląsk nie przyjedzie, śląski PiS się poddał. Wywiesił biała flagę. Opozycja wygrywała po kolei wszystkie głosowania. Powołano nowy zarząd. Z nowymi marszałkami, których wskazała Platforma Obywatelska. PiS znalazł się na deskach.
Jeszcze kurz po politycznym przewrocie nie opadł, a media zaczęły informować o szczegółach nieprawidłowości w podległym Urzędowi Marszałkowskiemu Funduszu Górnośląskim. Ten, jak się okazało, podlegał bezpośrednio nadzorowi marszałka Kałuży. Co wykazała kontrola CBA? Że aż 53 z 93 milionów złotych wydanych przez Fundusz Górnośląski na walkę z pandemią miało trafić do firm powiązanych ze znajomym jego prezesa, który był nominatem Kałuży. Na sprzedaży przyłbic miała też zarabiać spółka małżonki szefa funduszu – wynika z raportu CBA. Fundusz stracił na tym ponad 14 mln zł. Sprawa jest, jak to się mówi, rozwojowa.
To, że PiS był kompletnie zaskoczony przewrotem pokazuje też fakt, że jedna z członkiń zarządu województwa – Beata Białowąs, związana z Solidarną Polską – poprosiła o niszczarkę jeszcze w trakcie trwania sesji sejmiku. I, jak pisały potem media, niszczyła dokumenty. „Firma sprzątająca znalazła 15 worków urzędowych pism przepuszczonych przez niszczarkę. — To niestandardowe i niespotykane działanie” — ocenia Sławomir Gruszka, rzecznik Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego.
3. „W ciągu 30 dni nastąpi kontratak” – taką zapowiedź coraz częściej słyszymy z ust polityków PiS. Pytanie: co miałoby to znaczyć? Na dziś, co pokazała także nadzwyczajna sesja sejsmiku, nowy polityczny układ wydaje się stabilny. Jakie więc PiS ma narzędzie, by przeprowadzić kontratak, próbując znów namieszać w politycznym kotle na Śląsku. Partia Kaczyńskiego wciąż w ręku ma trzy mocne karty, którymi już grała wiele razy grała skutecznie: rządowe media, korupcja polityczna i szantaż.
Zacznijmy od rządowych mediów, które mają przygotować kompromitujące materiały wobec swoich dawnych mocodawców z PiS. A że tu nie ma miękkiej gry, pokazuje szybkie odwołanie Macieja Wojciechowskiego ze stanowiska dyrektora TVP Katowice. Były już szef TVP Katowice nie chciał rozmawiać o powodach swojego odwołania, ale jest oczywiste, że okazał się nie dość radykalny w oczernianiu postawy byłego PiSowskiego marszałka. Dziś ośrodek katowicki TVP szuka nowego dyrektora – PiSowskiego jastrzębia, który weźmie na celownik marszałka Chełstowskiego, jak i nowy zarząd województwa.
W sprawdzonym arsenale PiS znajduje się takie narzędzie – korupcja polityczna. Tu PiS zawsze wyznawał zasadę: sky is no limit, jeśli celem jest utrzymanie władzy. Dlatego jest raczej pewne, że PiS będzie nęcił posadami i pieniędzmi dawnych swoich kolegów, którzy przeszli wraz z Chełstowskim. O ile marszałek raczej popalił mosty za sobą, mówiąc, że miał dość nepotyzmu PiS, antyunijnej retoryki Kaczyńskiego, zatrudniania kolegów i PiSowskie rodziny w marszałkowskich spółkach, to trzej pozostali radni wciąż są w orbicie partii władzy. Dodatkowo: co nie jest tajemnicą, PiS może próbować łowić także wśród radnych opozycji, by próbować odwołać przewodniczącego sejmiku, którym teraz jest polityk Platformy Obywatelskiej prof. Marek Gzik z Gliwic. Tak czy inaczej, szukanie większości, w której główną rolę odgrywają stanowiska i pieniądze, wciąż PiS-owi dobrze wychodzi.
I ostatnia, tajna broń w arsenale PiS, by zamieszać na Śląsku, to oczywiście służby specjalne. Nie jest tajemnicą, że w wielu marszałkowskich instytucjach przez ostatnie cztery lata działy się rzeczy analogiczne do tych, które oglądaliśmy na szczeblu centralnym. Publiczne pieniądze pisowscy zarządcy traktowali jak swoje. Nie jest niemożliwe, że w nadchodzących tygodniach to podległe PiS służby specjalne – na czele z CBA – mogą decydować o tym, kto będzie rządził województwem śląskim. Dziś dominują plotki. Wzajemne grożenie kwitami na wczorajszych sojuszników. Działa to mniej więcej tak: Kałuża ma kwity na Chełstowskiego, a Chełstowski na Kałużę. Może się więc okazać, że zadziała zasada wzajemnego powstrzymywania. I że PiS uzna, iż na walce na haki może jeszcze więcej na Śląsku stracić niż zyskać.
Nie zmienia to faktu, że PiS nie ma wyjścia; musi odpowiedzieć jakimś atakiem na przejęcie przez opozycję województwa śląskiego. W innym wypadku Kaczyński pokazuje słabość swojej formacji. Jej schyłek, co może tylko przekonać innych samorządowców PiS, że partię Kaczyńskiego można zdradzić bez konsekwencji. Że można zmienić barwy polityczne, nie obawiając się zemsty Nowogrodzkiej. A to najlepsza zachęta dla tych wszyskich działaczy partii Kaczyńskiego, którzy obawiają się porażki PiS w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych.
4. A w jakiej kondycji po śląskiej bitwie znajduje się opozycja? Mówiąc najkrócej: koniec kaca. Ten wiązał się oczywiście ze zdradą radnego Kałuży, który cztery lata temu dał PiS władzę. Dziś Kałuża został kompletnie sam: dla elektoratu opozycji to symbol zdrady. Dla PiS przestał być potrzebny. Jego pięć minut trwało cztery lata, niezmywalna plama na nazwisku pozostanie do końca życia.
Opozycja za sprawą odbicia Śląska pokazała sprawczość. Okazuje się, że z PiS można wygrać. I to w sytuacji, kiedy ten wciąż trzyma wszystkie najważniejsze sznurki w kraju. W tym sensie odbicie Sejmiku Śląskiego to moment przełomowy dla opozycji, która – przez swój własny elektorat – oskarżana była o to, że nie potrafi skutecznie walczyć z PiS. Odbicie sejmiku śląskiego pokazuje coś innego: PiS można ograć. Da się!
Po drugie, PiS na oślep walczył z samorządowcami. Tyle, że w samorządzie reguły politycznej konkurencji są jednak inne niż w sejmie. Tu dużo łatwiej o kompromis. Ludzie często są przecież swoimi sąsiadami, choć należą do innych partii. Są znajomymi. Dlatego znajdziemy samorządowców, także w PiS, którzy nie podzielają antysamorządowej retoryki Kaczyńskiego. Ruch Samorządowy „Tak! Dla Polski”, który teraz staje się tratwą dla tych, którzy chcą pożegnać się z PiS, został stworzony tak naprawdę przez partię Kaczyńskiego. Prezes stworzył Ruch, z którym teraz, jeśli nie chce dopuścić do exodusu swoich działaczy, musi zacząć walczyć.
Po trzecie, zmiana władzy na Śląsku, jeśli się utrzyma, wprowadza spokój, przewidywalność i normalność. Spokój, bo w sejmiku powstała stabilna większość. Przewidywalność, bo do zarządu ze strony opozycji weszli menadżerowie, których zadaniem jest przygotować region na przyjęcie 3,85 miliarda euro z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji dla górniczych regionów. O tym, że Komisja Europejska zaakceptowała plany, mówił Frans Timmermans, który 5 grudnia był na Śląsku. Jak podkreślił, to pieniądze „na transformację w kierunku przemysłu wysokiej techniki i specjalizacji”. I normalności: nie jest tajemnicą, że poprzedni zarząd był dysfunkcyjny. Marszałek Chełstowski nie ufał swoim zastępcom. A to odbijało się na negatywnie na pracy urzędników.
Czy więc przejęcie przez opozycję województwa śląskiego to zapowiedź klęski PiS w nadchodzących wyborach? Byłbym ostrożny, by skazywać od razu PiS na porażkę. Ale Śląsk pokazał, że partia Kaczyńskiego jest mocno poobijana, wewnętrznie skłócona, pozbawiona determinacji, by szybko – jak to bywało kiedyś – przejść do politycznego kontrataku. Tę słabość widzą nie tylko przedstawiciele opozycji, ale przede wszystkim członkowie Prawa i Sprawiedliwości. I to jest zła wiadomość dla prezesa Kaczyńskiego.