Z profesorem Maciejem Duszczykiem z Ośrodka Badań nad Migracjami oraz Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Jarosław Makowski

Jarosław Makowski: - Do Polski przyjechało ponad 3 milionów uchodźców z Ukrainy. Czy to koniec?

Prof. Maciej Duszczyk: - Część już wróciła. Inni pojechali na Zachód Europy czy do USA. W Polsce, jak szacujemy w naszym zespole, jest obecnie około półtora miliona uchodźców wojennych z Ukrainy. To i tak jest bardzo dużo - patrząc szczególnie z punktu widzenia szkoły, ochrony zdrowia czy rynku pracy.

- Jako kraj nie mieliśmy doświadczenia w przyjmowaniu uchodźców. A tu nagle musieliśmy się zmierzyć z ogromnym napływem ludzi w bardzo krótkim czasie. Jak Pan Profesor ocenia postawę - na początek - polskiego społeczeństwa wobec kryzysu. Bo pokazaliśmy sobie samym, ku zaskoczeniu, jak może skutecznie działać solidarne społeczeństwo.

- Powiedzmy sobie, że na taki scenariusz, który wydarzył się na naszej wschodniej granicy, żadne państwo nie byłoby przygotowane. Takie scenariusze w takiej sakli napływu, nie są rysowane nawet w gabinetach politycznych. Dlatego ta sytuacja będzie opisywana w podręcznikach jako precedens. Dziś mamy opisany fenomen naszej pomocy i solidarności, ale cały proces jeszcze czeka na swoją głębszą diagnozę. Polacy naprawdę wyznaczyli na lata standard w pomaganiu w kryzysach migracyjnych. Wielu będzie się uczyło na naszym doświadczeniu. Pytanie, które jednak musi zadać sobie badacz to dlaczego tak skutecznie okazaliśmy solidarność? Mam kilka hipotez, choć bez twardych danych, są one następujące: po pierwsze zadziałał pewien kac moralny związany z obojętnością na granicy białoruskiej. Tu się okazało, przy kwestii ukraińskiej, że możemy pomóc bez żadnych „ale”. I pomagamy. Druga sprawa: wojna w Ukrainie to jest także nasza wojna. Tak myśli wielu Polaków. I trzecia: dużą część pozytywnej roboty zrobili sami Ukraińcy, którzy byli u nas przed wojną. To nie jest więc tak, że tylko my sami wykonaliśmy tę trudną pracę. Ukraińcy przygotowali tę solidarność swoją obecnością w Polsce. I ostatni mechanizm, który zadziałał: Rosjanie jako nasi wrogowie. Jeśli ktoś walczy z naszym wrogiem, to trzeba mu w tym pomóc. To są moje cztery hipotezy, które składają się na cały obraz.

- To pozwolę sobie na dorzucenie piątej. I proszę o weryfikację…

- Jasne.

- Po kryzysie pandemicznym, który pozamykał nas w domach i byliśmy wobec niego bezbronni, w tym przypadku nie tylko, że mogliśmy wyjść z domu, ale nasze działanie przynosiły natychmiastowy skutek. Mogliśmy także sobie samym pokazać, że w końcu mamy sprawczość.

- Pewnie trzeba pytać o to psychologów społecznych. Ale rzeczywiście po okresie zmęczenia pandemicznego mogła nastąpić reakcja przeciwna: zryw aktywizmu i działania. Trochę jest to też wprasowane w nasze narodowe DNA polegające na zrywach czy akcyjności. I ta nasza solidarność okazana Ukraińcom była takim zrywem narodowym. Ale, co ciekawe, panowało dość powszechne przekonanie, że niepomaganie to jednak jakiś przejaw antypolskości. Obowiązywała moda na pomaganie. I dobrze.

- Mamy zatem opis naszej wspólnoty. A teraz chciałbym zapytać o instytucje państwa. Pan Profesor mówi, że żadne państwo nie byłoby gotowe na przyjęcie takiej liczby uchodźców wojennych, ale nad tym początkowym chaosem udało się zapanować. Głównie przez struktury samorządowe. Jak Pan Profesor ocenia działania samorządów wobec kryzysu uchodźczego.

- Samorządowcy, podobnie jak polskie społeczeństwo, jest zróżnicowane. Jedni działają lepiej, inni gorzej. Odważnie albo tchórzliwie. Aktywnie albo pasywnie. Ale fakt: to był test sprawdzający dla samorządowych struktur, ich wydolności, skuteczności w kryzysowym zarządzaniu. Nie wiem, czy jako samorząd ogólnie zdał egzamin, ale wiem, że na pewno zdali go różni samorządowcy. Gdybyśmy jednak potraktowali samorząd szeroko - nie tylko burmistrzowie czy prezydencie, ale też region - to zawiedli wojewodowie. Nie sprawdzili się, gdyż czekali na decyzję z góry. W większości. Gdybym więc miał uprościć ocenę, to powiedziałbym tak: większość wojewodów zawiodło, większość burmistrzów czy prezydentów zdało egzamin. Jedno jest pewno: podczas tego kryzysu widzieliśmy, że im niżej schodziliśmy na tej samorządowej drabinie, tym lepiej struktury państwa funkcjonowały.

- A jak Pan Profesor ocenia działania rządu? Panuje powszechne przekonanie, że obywatelska solidarność dała rządowi miesiąc czasu, wyręczając go z wielu zadań, by przygotował całościowy plan…

- Znów: różnie na różnym etapie. Rząd na początek otworzył granicę. I między innymi ja do tego przekonywałem. Bo nie wolno było dopuścić do tego, by ludzie przechodzili przez zieloną granicę, gdyż to byłoby nie do opanowania. Byłoby nielegalne. Utworzenie punktów recepcyjnych było dobrym rozwiązaniem, choć było ich za mało. I potem wycofanie rządu, by zostawić miejsce do działania lokalnych władz. To też była dobra decyzja. Nie ma nic gorszego niż przeregulowanie. Tyle, że wycofanie trwało za długo. Rząd zaczął uprawiać politykę wedle zasady: „jakoś to będzie”. Był też chaos komunikacyjny: nie będziemy prosić o pomoc, a prosimy, nie będziemy relokować, ale zachęcamy do wyjazdów itd. Ale po dwóch miesiącach nastąpiło poukładanie tej rzeczywistości, choć też nie całej. Kilkanaście dni temu brałem udział w obradach komisji Senatu RP, gdzie byli przedstawiciele trzech ministerstw: ministerstwo spraw wewnętrznych, rodziny i polityki społecznej oraz edukacji. O ile dwa pierwsze ministerstwa panują nad wyzwaniami, o tyle wyzwanie edukacyjne leży. Ministerstwo edukacji nie zdaje sobie sprawy przed jakimi wyzwaniami stanie we wrześniu: do systemu trafią dzieci bez języka, z traumami, pokiereszowane przez los. I trzeba stworzyć im odpowiedni warunki nauki i pomocy psychologicznej - to jest dziś nawet ważniejsze niż mieszkania.

- Trzy kluczowe obszary dla kryzysu uchodźczego to mieszkania, rynek pracy i edukacja. Pan Profesor zaczął mówić już o edukacji, więc dopytam: może szansą dla edukacji jest to, że za jego organizację odpowiada samorząd.

- To tak nie zadziała. Bo to ministerstwo z kolei odpowiada za podpisanie umów między krajami. W tym przypadku z Ukrainą. Na jednej z konferencji prasowych minister Przemysław Czarnek pytany przez jednego z dziennikarzy pokazał swoje niezrozumienie sytuacji. Otóż dziennikarz zapytał ministra, co by doradzał nauczycielom, którzy muszą oceniać ukraińskie dzieci, które nie znają języka polskiego. I odpowiedział wymijająco: „ja jestem ministrem, to sprawa nauczycieli, którzy będą musieli podjąć decyzję. Ja bym wystawił czwórkę”. To jest sytuacja, gdzie pozostawia się tych ludzi samych sobie. A to recepta na katastrofę.

- Kolejne wyzwanie to znalezienie dachu nad głową dla uchodźców. Czy tu też Pan Profesor może podpowiedzieć rozwiązania, które są już sprawdzone?

- Tak. Dlatego, po pierwsze, mobilizacja wszystkich zasobów mieszkaniowych, jakie ma państwo. Dwa, mamy miejsca, które przez określoną część roku stoją puste, ale nadają się do mieszkania - domy wczasowe czy hotele. I ostatnie: osiedla modułowe, które też zna już świat i które można zastosować. Źle jest, gdy ludzie żyją zbyt długo w wielkich halach. Przebywają po trzy miesiące. To są ludzie, którym trzeba pomóc. Widzę wyzwanie mieszkaniowe, ale ono jest i tak mniejsze niż edukacja.

- Trzeci kluczowy obszar to rynek pracy. Dziś nawet brakuje rąk do pracy, więc w sumie nie powinno być problemu…

- Fakt, rynek pracy jest najmniejszym kłopotem. Tak, jak Pan mówi, brakuje rąk do pracy. Dwa, uchodźcy mogą też spokojnie jechać do innych krajów UE i legalnie podjąć pracę. Ale kluczowy jest język. I raz jeszcze język. Furtką na polski rynek pracy jest język i aktywność. Ta druga polega na tym, że nie ma problemu, iż Ukraińcy idą pracować na kasę, choć ktoś może być architektem. Ale wiem, że te dwa lata pomogą mi w zdobyciu sprawności językowej. I potem mogę wrócić do zawodu.

- Wiemy też, że do Polski przyjechały głównie kobiety…

- Tak - i w ten sensie dokonuje się też rewolucja. Ostatnio rozmawiałem z kilkoma Ukraińskimi socjolożkami i one potwierdziły moją obserwację, że istnieje duża szansa, że Ukrainki zerwą z powszechnym tam patriarchatem. W pewnym uproszczeniu role kobiet i mężczyzn w Ukrainie obecnie są takie jak w Polsce trzydzieści lat temu. Po doświadczeniu w Polsce, zdobyciu nowych kwalifikacji, języka, kontaktów, zarabiania na siebie i dzieci, nie wrócą do starych ról, nawet jak wrócą do Ukrainy. To dla Ukrainy będzie obyczajowa rewolucja. Bo, powiedzą, jak byłam w Polsce, zarabiałem pieniądze i znam swoje prawa.

- Muszę zadać to pytanie: czy Pan Profesor dostrzega już zmęczenie nas, Polaków, obecnością Ukraińców. I że za chwilę będziemy szukać kozła ofiarnego drożyzny, braku pracy czy braku miejsca w przedszkolu.

- Ryzyko powstania takiej sytuacji o której Pan mówi jest bardzo duże. Ono może pojawiać się na jesieni. Przykład: jesienią będzie fala grypy. Pojawią się kolejki do lekarzy. Jeśli nie będziemy potrafili rozładować tych kolejek, to oczywiście może dojść do konfliktów. Nie daj Boże, że jeszcze dojdzie do dezinformacji, że ukraińskie dzieci roznoszą jakieś choroby, bo poziom ich wyszczepienia jest niższy niż dzieci polskich , a to dodatkowy kłopot. Rola państwa polega tu na tym, by przewidzieć te zagrożenia. Dlatego mówię o tym już dziś. Jeśli nie stworzymy systemu ochrony zdrowia, który będzie odporny na pojawienie się kilkudziesięciu tysięcy nowych dzieci, to potem możemy nie zapanować nad sytuacją. Trzeba też zorganizować akcję szczepienia ukraińskich dzieci tak, aby doprowadzić do równości z dziećmi polskimi. Obowiązek szczepień jest dla wszystkich dzieci - bez spoglądania na obywatelstwo.

***

Ostatnio rozmawiałem też z prezydentami polskich miast pytając ich o kryzys uchodźczy. Postawiłem 5 pytań każdemu z nich. Oto odpowiedzi:

Hanna Zdanowska, prezydent Łodzi:

1. W jakim stopniu miasto Łódź było przygotowane na tak nieprzewidywalny kryzys, jak kryzys uchodźczy będący wynikiem agresji Rosji na Ukrainę?

Łódź, podobnie jak inne miasta w naszym kraju czy Europie nie była przygotowana na taką skalę agresji wojennej i towarzyszących jej zjawisk w postaci kryzysu uchodźczego. Do Łodzi przyjechało 100.000 uciekinierów i daliśmy radę. Oczywiście dzięki wspaniałej improwizacji i szybkiej organizacji urzędników, NGO-sów, mieszkańców, harcerzy, firm i wolontariuszy. Bez nich nic by z tej błyskawicznej akcji pomocowej nie wyszło. Chylę czoła przed mieszkańcami Łodzi i jestem dumna z bycia prezydentem łodzian.

2. W jaki sposób zmieniło się zarządzanie miastem, by sprostać wyzwaniu wraz z pojawieniem się uchodźców z Ukrainy? Zarządzanie miastem stało się trochę łatwiejsze, bowiem niektóre procedury zawarte w specustawie, częściowo ułatwiły ścieżkę legislacyjną i pozwoliły na działania doraźne. Samo zarządzanie? To były codzienne odprawy, reagowanie na bieżąco, rozwiązywania setek mniejszych i większych problemów, wysyłanie moich urzędników po chore dzieci na Ukrainę. Każde miasto zapewne przeżyło to samo. Wszyscy pracowaliśmy 24 godziny na dobę. Teraz ten zryw, ten „sprint” się skończył. Wojna trwa. Zaczął się „maraton”. I są potrzebne rozwiązania systemowe. My – samorządowcy – spotkaliśmy się niedawno przy Okrągłym Stole we Wrocławiu i swoje pomysły i postulaty zgłosiliśmy stronie rządowej. Mam nadzieję, że zostaną zrealizowane.

3. Co było z waszej perspektyw przyjmowania uchodźców w Łodzi największym wyzwaniem - pieniądze, logistyka, mieszkania?

Z naszej perspektywy największym wyznawaniem był i pozostaje problem mieszkalnictwa i zapewnienia należytych warunków bytowych obywatelom Ukrainy podczas, gdy niezaspokojone są w tym zakresie potrzeby mieszkańców naszego miasta. Na razie sytuacja wydaje się opanowana. Bardzo wielu łodzian przyjęło obywateli Ukrainy pod swój dach. Pytanie – co się stanie, gdy państwo po 120 dniach od przekroczenia granicy przez uchodźców przestanie opłacać ich pobyt w prywatnych mieszkaniach. Ilu obywateli Ukrainy będzie stać na płacenie czynszu? Ile czasu i własnych pieniędzy są w stanie poświęcić mieszkańcy? Na te pytania nikt dziś nie potrafi odpowiedzieć.

4. Jak oceniacie współpracę z rządem w procesie przyjmowania uchodźców?

Współpraca z rządem była realizowana na należytym poziomie, jednak obietnice pomocowe pozostają w dalszym ciągu niezrealizowane, a to z kolei przysparza dużej ilości skarg na nieterminową realizację zadań zleconych. To jest główny problem. Ale – jak zaznaczyłam – liczę, że rząd weźmie pod uwagę postulaty samorządów wypracowane podczas Okrągłego Stołu we Wrocławiu. Inaczej nie rozwiążemy problemu mieszkań, edukacji, pracy czy szczepień. Nastawmy się, że wojna trwa, nie wiemy jak długo potrwa i zacznijmy rozwiązywać problemy systemowo.

5. Jak oceniacie odporność miasta wobec kryzysu uchodźczego?

Miasto okazało się odporne na doświadczenia związane z wojną, zyskując niezbędne na ewentualne kolejne fale uchodźcze doświadczenie. Równocześnie pozwoliło nam to raz jeszcze zmierzyć się z kryzysem – pierwszym była oczywiście epidemia koronawirusa – i przyspieszyć działania oraz rozwijać kompetencje w zakresie aktywizacji społecznej i zawodowej cudzoziemców.

Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku:

1. W jakim stopniu Białystok był przygotowany na tak nieprzewidywalny kryzys, jak kryzys uchodźczy będący wynikiem agresji Rosji na Ukrainę?

Szacuje się, że po 24 lutego z Ukrainy wyjechało ponad 6 mln osób, z czego więcej niż połowa trafiła do Polski. Jak pokazał raport o uchodźcach z Ukrainy przygotowany przez Centrum Analiz i Badań Unii Metropolii Polskich, to przede wszystkim duże miasta przyjęły uchodźców u siebie, a kluczową rolę odgrywają tu samorządy. Jeszcze nigdy duże miasta polskie nie odnotowały tak wielkiego wzrostu populacji w tak krótkim czasie. Było to ogromne wyzwanie dla samorządów tych miast. Musieliśmy natychmiast zorganizować miejsca noclegowe, wyżywienie. Trzeba było też zadbać o dzieci – umożliwić im przyjęcie do szkół i przedszkoli. Nikt z nas nie miał dotychczas takich doświadczeń, nie musiał stawać w obliczu dramatu milionów ludzi, którymi trzeba się zaopiekować. Jednak daliśmy sobie radę w tych pierwszych miesiącach wojny i zdaliśmy ten egzamin. Oczywiście ogromną rolę przez cały ten czas odgrywają mieszkańcy naszego miasta, którzy od pierwszych dni wojny organizują pomoc i przyjęli uchodźców do swoich domów, a także organizacje pozarządowe. Ta sytuacja pokazała nam, jak ważne jest istnienie więzi między samorządem a mieszkańcami, istnienie społeczeństwa obywatelskiego.

2. W jaki sposób zmieniło się zarządzanie miastem, by sprostać wyzwaniu wraz z pojawieniem się uchodźców z Ukrainy?

Oprócz zaspokojenia najpilniejszych potrzeb bytowych naszych nowych mieszkańców, musimy pozyskać wiedzę o tym, jak te osoby korzystają z miasta. Dopiero to pozwoli nam lepiej planować, lepiej dopasować usługi publiczne, aby skuteczniej zarządzać miastem. Dlatego w Urzędzie Miejskim ustanowiłem pełnomocnika ds. pomocy Ukrainie i uchodźcom oraz powołałem specjalny zespół, który stale monitoruje sytuację związaną z obecnością obywateli Ukrainy na terenie Białegostoku. Chodzi o to, aby nasza pomoc była jak najbardziej efektywna i jak najlepiej skoordynowana.

3. Co było z waszej perspektyw przyjmowania uchodźców w mieście największym wyzwaniem - pieniądze, logistyka, mieszkania…?

Najtrudniejsza była presja czasu. Kwestie organizacyjne nie są dla nas problemem, jeśli mamy czas na przygotowanie się do określonych zadań. W tym przypadku nie było czasu na rozważania. Musieliśmy na przykład przyjąć natychmiast kilkadziesiąt dzieci i ich opiekunki z domu dziecka w Ukrainie. Trzeba było zorganizować im wszystko, łącznie z opieką psychologiczną, i to w ciągu jednego dnia. Poradziliśmy sobie, są u nas do dziś. Oczywiście cały czas potrzebne są mieszkania, bo osoby mieszkające w punktach zakwaterowania przygotowanych przez miasto chcą się usamodzielniać. Wspólnie z organizacją pozarządową istniejącą w Białymstoku nawiązaliśmy więc współpracę z amerykańskim miastem Hoboken, które wspiera finansowo pomoc dla uciekających przed wojną obywateli Ukrainy. Dzięki tym pieniądzom możliwe było wynajęcie kilkudziesięciu mieszkań przebywającym w naszym mieście uchodźcom. To dobry przykład współpracy mieszkańców dwóch miast, z Polski i Stanów Zjednoczonych, pod patronatem władz lokalnych.

4. Jak oceniacie współpracę z rządem w procesie przyjmowania uchodźców?

Dobrze układała się współpraca z wojewodą podlaskim, który pomagał nam w różnych sytuacjach, choćby przy tworzeniu miejsc noclegowych w budynku po dawnym magazynie wojskowym. Jednak w sprawie przyjmowania i pomocy dla Ukraińców samorządy przejęły rolę rządu. Gdy zaczęła się wojna i do Polski ruszyła fala uchodźców, rząd postawił centra recepcyjne przy granicy, ale w miastach, dokąd docierali ludzie, wszystko spadło na barki wolontariuszy, organizacje pozarządowe i właśnie na samorządy. To my musieliśmy się martwić o to, gdzie te rzesze ludzi będą spać, jak ich nakarmić, zapewnić edukację dzieciom. Tylko w szkołach i przedszkolach Białegostoku mamy obecnie ponad tysiąc dzieci. Radni Białegostoku umożliwili uchodźcom z Ukrainy bezpłatne korzystanie z autobusów miejskich, zwolnili z opłaty za przedszkole. To wszystko jednak kosztuje i miasto ponosi te koszty. Owszem, otrzymaliśmy pieniądze od rządu na pokrycie wydatków związanych z wypłatą jednorazowego świadczenia 300 zł, na posiłki dla dzieci, pomoc psychologiczną, świadczenia rodzinne i edukacje dzieci z Ukrainy – łącznie ponad 3 mln zł. Ale zastanawiam się, co będzie dalej? Ludzi zaangażowanych w pomoc uchodźcom z Ukrainy niesie zapał. Ale zapał ma to do siebie, że z czasem opada. Przy najlepszych chęciach ludzie nie będą w stanie gościć u siebie uchodźców miesiącami. A tymczasem rząd chwali się tym, że nie stworzył obozów dla uchodźców, bo w ogromnej części wzięli ich do siebie Polacy. Wspaniale, ale to przecież rozwiązanie tymczasowe. Trwałego nie widać, a przecież wojna w Ukrainie może trwać miesiącami. Żadnej strategii rządu tu nie widzę.

5. Jak oceniacie odporność miasta wobec kryzysu uchodźczego?

Białystok to miasto, które ma duży potencjał rozwojowy i gościnnych, otwartych mieszkańców. Liczba obywateli Ukrainy mieszkających w Białymstoku – według raportu UMP – wynosi blisko 37 tysięcy. To ponad 13 procent wszystkich dotychczasowych mieszkańców. Dużo, ale nie sądzę, aby stanowiło to jakiekolwiek zagrożenie dla funkcjonowania miasta. Muszę jednak zaznaczyć, że to jest diagnoza na teraz. Co będzie dalej – trudno przewidzieć. Nie wiemy, jak długo to potrwa, ilu obywateli Ukrainy będzie chciało pozostać u nas na zawsze, czy będą potrafili samodzielnie egzystować… Pytań jest bardzo dużo, zwłaszcza o ponoszone przez nas koszty. Od dawna z włodarzami innych miast i gmin alarmujemy, że samorządy są w coraz gorszej sytuacji finansowej. Rząd wydaje się być głuchy na nasze wołania. Obawiam się, że w którymś momencie nie będziemy w stanie nie tyle organizować, co finansować pomocy dla uchodźców. Wyzwań jest więcej, wierzę jednak, że to doświadczenie wzmocni i skonsoliduje społeczność naszego miasta. Dzięki temu staniemy się silniejsi.

Arkadiusz Chęciński, prezydent Sosnowca:

1. W jakim stopniu Sosnowiec był przygotowany na tak nieprzewidywalny kryzys, jak kryzys uchodźczy będący wynikiem agresji Rosji na Ukrainę?

Jeśli czegoś nie da się przewidzieć, to ciężko być na to przygotowanym. Ważne jest wdrożenie mechanizmów znanych z działań kryzysowych. Każde z miast ma takie wytyczne opracowane. Oczywiście nie da się dosłownie skopiować tych działań, jednak pewien kręgosłup można wykorzystać.

2. W jaki sposób zmieniło się zarządzanie miastem, by sprostać wyzwaniu wraz z pojawieniem się uchodźców z Ukrainy?

Wykorzystaliśmy nasze doświadczenia z czasu pojawienia się pandemii. Wtedy wszyscy się uczyliśmy szybkiego i nieoczywistego działania, które wymykało się z tradycyjnych ram działania samorządów. Ale takie to były czasy i taka potrzeba chwili. To nas naprawdę wiele nauczyło. Zawsze w takich sytuacjach formuje się grupa ludzi odpowiedzialnych za podejmowanie szybkich działań i co najważniejsze nie bojąca się tego robić. Wyłaniają się naturalni liderzy w poszczególnych segmentach działania, na których opiera się cały proces.

3. Co było z waszej perspektyw przyjmowania uchodźców w mieście największym wyzwaniem - pieniądze, logistyka, mieszkania…? Nikt nie myślał o pieniądzach, to była sprawa dalszego planu. Najważniejsze było zapewnienie bezpieczeństwa uchodźcom. Oczywiście mam na myśli mieszkania i miejsca pobytowe. Fantastyczną robotę wykonali mieszkańcy naszego miasta, którzy natychmiast się zorganizowali i wsparli nas w działaniach. Przyjmowali do siebie gości, kupowali produkty pierwszej potrzeby. Słowem wszystko, co potrzebne do życia osobom, które uciekały przed wojną. Straszne historie, które towarzyszom uchodźcom odbijają się na ich zdrowiu. Dlatego, gdy opadł pierwszy kurz postaraliśmy się o zorganizowanie pomocy psychologicznej i wsparcia. Do Sosnowca ściągnęliśmy nawet psychologów z Izraela, który przecież mają największe doświadczenia w udzielaniu pomocy osobom dotkniętym działaniami wojennymi. Z ich wiedzy i szkoleń skorzystali nasi specjaliści.

4. Jak oceniacie współpracę z rządem w procesie przyjmowania uchodźców?

Na szczeblu miasto-wojewoda współpraca przebiega sprawie i wiemy to na podstawie kontaktów z innymi metropoliami w Polsce. Zdecydowanie gorzej pracuje się z rządem w Warszawie, który podejmuje decyzje z opóźnieniem. Pomijanie przez rząd działań samorządów, pomijanie roli wolontariuszy jest ogromną niesprawiedliwością. Nie ma żadnego dialogu na linii samorząd-rząd. Rząd należy pochwalić za jedną rzecz: za umożliwienie naszym gościom szybkiego wejście na rynek pracy.

5. Jak oceniacie odporność miasta wobec kryzysu uchodźczego?

Błędnie postawione pytanie. Nie ma mowy o odporności, my mówimy o gościnności. To także szansa dla miast, które mierzą się z depopulacją. Liczymy na to, że cześć rodzin zdecyduje się na pozostanie w naszym mieście. Z rozmów z prezydentami wiem, że podobnie jest w innych miastach.

Analizy

Białoruś to nie jest żadna część „ruskiego miru”

Wieś nie potrzebuje jałmużny

Puste obietnice znachorów

Państwo maratończyk, a nie państwo sprinter

Co zrobić, by każdy znalazł dach nad głową

Po pierwsze: język i aktywność

Bliżej (z) miasta

Pyrrusowe zwycięstwo Orbána

Nowa era pracy?

Źle ma się Polska

Zieleń, rewitalizacja, miasto

Klimat - energetyka - zmiana

Wyzwania nowoczesnej polityki naukowej

Kosztowna szarża Kaczyńskiego i Błaszczaka

Jak trwoga, to do samorządów

Była Polska w ruinie, będzie samorząd w ruinie

Patrząc w stronę Niemiec...

Ochrona zdrowia w Polsce - droga do lepszej jakości i dostępności systemu

Wolność. Internet. Nowe otwarcie?

„Mrożenie” środków na nagrody w rolnictwie

Postpandemiczne wyzwania gospodarcze dla Polski

Budżet partycypacyjny. Ewaluacja