W rok 2021 Unia Europejska wkracza z mieszanką nadziei, obaw i niepewności. Ostatnich dwanaście miesięcy przypominało rollercoaster, który mocno rozbujał nastroje. Pandemia COVID-19 wywołała lęk przed wybuchem nacjonalizmów i wzmożeniem fali populizmu. Okazał się on przesadzony, ustępując wkrótce rozważaniom nad europejskim „momentem hamiltonowskim”. Na początku roku Unii miał grozić rozpad, ale nagle zaczęto dostrzegać znamiona zwrotu w kierunku pogłębionej Unii. Wizje zielonej transformacji mieszały się z apokaliptycznymi przepowiedniami najgłębszej od 1929 roku recesji. Zaś przemożny strach przed nową odsłoną trumpizmu wzmacniał tylko późniejsze westchnienia ulgi i okrzyki euforii w związku z sukcesem Joe Bidena. Nawet brexit, trzymający w napięciu do ostatnich dni niczym dobry thriller, zszedł w tym kontekście na drugi plan.
Wydaje się, że te silne i zmienne emocje nie były tylko odbiciem przejściowych zawirowań. Postrzegać je należy raczej jako reakcje na zdarzenia i procesy o znacznie dłuższej dacie ważności. Dzisiaj nie sposób dokładnie przewidzieć wszystkich ich skutków w dalszej, a nawet bliższej przyszłości. Ale nie ulega wątpliwości, że czas pandemii stał się źródłem zmian – nie zawsze i nie tylko związanych bezpośrednio ze efektami oddziaływania samego wirusa – przesądzających, że zwykłego powrotu do czasów sprzed zarazy nie będzie. Dotyczy to także, a może zwłaszcza, Unii Europejskiej. Rok 2020 wprawił w ruch „płyty tektoniczne”, które nie znalazły jeszcze swojego nowego położenia. Pod wpływem tych nowych, przemożnych sił Unia podlega gruntownej przemianie, chociaż do zakończenia tej transformacji prawdopodobnie upłynie jeszcze wiele czasu.
Ta przemiana w szczególny sposób dotyczyć będzie Polski. Do pewnego stopnia przyznać należy rację tym, którzy utrzymują, że już dzisiejsza Unia nie jest tą samą, do której przystępowaliśmy. Trudno się temu dziwić, gdyż zmiana i dostosowywanie się do nowych warunków leży w samej naturze integracji – rozszerzenie UE na wschód też było tego oczywistym wyrazem. O ile zaskoczenie tą ciągłą ewolucją może być świadectwem naiwności, o tyle negowanie lub niedostrzeganie jej różnorakich konsekwencji byłoby zachowaniem lekkomyślnym. Unia, podobnie jak naród – zgodnie ze słynnym powiedzeniem Ernesta Renana – jest codziennym plebiscytem. Członkostwo w niej wymaga nieustannej analizy dokonujących się zmian, stosownej do warunków rewizji interesów oraz adekwatnych do rzeczywistości uzasadnień. Potrzebne są one szczególnie w okresach gwałtownych i głębokich przekształceń. Wszystko wskazuje na to, że właśnie w taki okres wchodzimy.
W minionym roku trzy wielkie koła zamachowe wprawiły w ruch transformację Unii Europejskiej, która może okazać się jednym z najważniejszych momentów zwrotnych w jej dziejach. Zanim je zdefiniujemy warto zwrócić uwagę na to, co je łączy: wszystkie związane są przede wszystkim z koniecznością odpowiedzi na wyzwania przychodzące z zewnątrz, a którym Europa stawić musi czoła. Oznacza to nowy rozdział w historii integracji, której głównym uzasadnieniem była przecież potrzeba zaprowadzenia porządku wewnętrznego w Europie. Swoją rację bytu wspólnoty europejskie czerpały tradycyjnie z jarzma nałożonego na powojenne Niemcy, odbudowy gospodarczej, procesu pojednania między narodami, zapobiegania nowej wojnie, wreszcie – po 1989 roku – zjednoczenia podzielonego przez lata zimnej wojny kontynentu. Jeśli po 2004 roku głośno było o wyczerpaniu się proeuropejskiego entuzjazmu i utracie pomysłu na przyszłość, to powód leżał nie tylko w kryzysie gospodarczym, który uderzył w Unię pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Nie mniej istotne było wypalenie się tej pierwotnej energii związanej z dostrzeganiem w Unii panaceum na przezwyciężenie demonów, które przez dekady targały Starym Kontynentem. To antidotum w dużej mierze zadziałało, nawet jeśli nie wszystkie skutki choroby już całkowicie ustąpiły. Niemniej jednak wizja Unii jako instrumentu przezwyciężania podziałów w Europie i leczenia jej ran przestała napędzać polityczną wyobraźnię.
Nowy rozdział w historii Unii, który zdaje się właśnie otwierać, potrzebował nowych, silnych impulsów. Tym razem przyszły one z zewnątrz, będąc efektem problemów globalnych, które integracji europejskiej nadają nowy sens. Pod ich wpływem Unia będzie redefiniować swoje priorytety, zmieniać sposoby działania, wkraczać na nowe obszary współpracy i dokonywać wewnętrznej rekonfiguracji. Na rezultaty tej ewolucji trzeba będzie poczekać, ale jej główne kierunki można przewidzieć. Jeśli dotąd sednem Unii było „przezwyciężanie podziałów” w Europie, to obecnie punkt ciężkości jej polityki przesuwać się będzie ku budowaniu suwerenności europejskiej w świecie, w którym Europa traci na znaczeniu. W przeszłości Unia szczyciła się swoją „siłą transformującą” otoczenie międzynarodowe (np. poprzez proces rozszerzenia i bycie przykładem dla innych), odtąd skupiać się będzie raczej na obronie stanu posiadania przed niebezpiecznymi wpływami z zewnątrz. Wreszcie celem wspólnego rynku i współpracy gospodarczej, stanowiących fundament integracji, ma być już nie tyle wzrost gospodarczy, ile trwały rozwój uwzględniający cele klimatyczne i środowiskowe.
Katalizatorem tej ewolucji jest, po pierwsze, projekt Europejskiego Zielonego Ładu, przyjęty przez Unię w grudniu 2019 roku. Trudno przecenić jego doniosłość, nawet jeśli przez ostatni rok podjęto dopiero pierwsze kroki prowadzące do wdrożenia go w życie. Zielony Ład jest w założeniu całościową odpowiedzią Unii na największy globalny kryzys naszych czasów, jakim są zmiany klimatyczne. Do 2050 roku Europa stać się ma kontynentem o zerowej emisji dwutlenku węgla, co jest celem bez mała rewolucyjnym. Aby doprowadzić do jego osiągnięcia, Unia znacząco zaostrzyła cele redukcji emisji w najbliższej dekadzie. W stosunku do roku bazowego (1990) emisje dwutlenku węgla w Unii Europejskiej do 2030 roku mają się zmniejszyć o 55 proc. (zamiast o 40 proc., jak dotąd planowano). Cel w postaci gospodarki bezemisyjnej oznacza fundamentalne zmiany nie tylko w sektorze energetyki, lecz we wszystkich obszarach życia gospodarczego na przestrzeni najbliższych trzydziestu lat. W istocie efektem tych działań ma być wypracowanie w Europie całkowicie nowego modelu gospodarczego, który wzrost gospodarczy stawiać będzie na równi z neutralnością klimatyczną, dbaniem o zasoby naturalne oraz zasadami sprawiedliwości i solidarności.
Zielony Ład jest tym samym najbardziej ambitnym i największym projektem integracji europejskiej w jej dziejach, który przyćmi nawet utworzenie jednolitego rynku czy wprowadzenie wspólnej waluty. Nie ulega wątpliwości, że dążenie do niego będzie w nadchodzących latach bezdyskusyjnym priorytetem Unii, któremu podporządkowane mają być inne cele i interesy. Podjęcie politycznej decyzji o obraniu kursu na taką transformację to tylko początek, który pociągnie za sobą szereg nowych inicjatyw legislacyjnych na szczeblu Unii Europejskiej o fundamentalnym wpływie na transport, energetykę, przemysł, rolnictwo i inne sektory. Implementacja Zielonego Ładu będzie generować wiele nowych dyskusji, konfliktów i napięć będących efektem tak zasadniczej zmiany priorytetów UE. W połowie 2021 roku Komisja przedłoży propozycje, jak osiągnąć nowy cel w postaci redukcji emisji o 55 proc. do 2030 roku, które będą miały poważne implikacje dla państw członkowskich i poszczególnych sektorów gospodarki.
Czytelnym sygnałem, że dla Unii Europejskiej rozpoczyna się nowa era, jest struktura uzgodnionego w 2020 roku funduszu odbudowy służącego wsparciu poszkodowanej pandemią gospodarki europejskiej: 37 proc. finansowanych z niego inwestycji przeznaczone jest bezpośrednio na realizację celów klimatycznych, 20 proc. na digitalizację, zaś wszystkie projekty realizowane przy wsparciu tych funduszy muszą kierować się zasadą nieszkodzenia środowisku ani klimatowi. Co więcej, także wydatki z głównego budżetu Unii (czyli Wieloletnich Ram Finansowych) na lata 2021–2027 będą w podobnej proporcji warunkowane realizacją celów klimatycznych i digitalizacji. Nowy model gospodarczy to nie tylko odpowiedź na zmiany klimatyczne, lecz także inwestycja w rozwój, który ma pozwolić Europie na sprostanie konkurencji globalnej. To bardzo istotna zmiana: o ile w przeszłości głównymi celami wydatków budżetowych w UE były wyrównywanie różnic w rozwoju między jej państwami członkowskimi, konwergencja gospodarcza i wspieranie obszarów zacofanych, to w wyniku realizacji Zielonego Ładu główny i rosnący nacisk skierowany będzie na te działania, które służą niskoemisyjności i innowacjom proklimatycznym. Nie ulega wątpliwości, że to przesunięcie priorytetów będzie miało daleko idące konsekwencje dla układu sił wewnątrz Unii i będzie wymagało od państw członkowskich stosownej adaptacji.
Drugim kołem zamachowym odnowy Unii, uruchomionym w 2020 roku, jest lekcja pandemii COVID-19. Okazała się ona szokiem, ponieważ nie tylko obnażyła słabości Unii, ale także dała impuls działaniom mogącym mieć bardziej długofalowe skutki niż kryzys euro czy kryzys migracyjny. W bezpośredniej przyszłości największe znaczenie mieć będzie podjęta na szczycie unijnym w lipcu 2020 roku decyzja o utworzeniu opiewającego na 750 mld euro funduszu odbudowy. Krok ten szybko ochrzczono mianem „momentu hamiltonowskiego” Europy, czyli wydarzenia popychającego Unię do federalnego skoku w integracji na wzór Stanów Zjednoczonych. Porównanie to jest z pewnością na wyrost, niemniej trudno kwestionować doniosłość funduszu, a zwłaszcza jego prawno-finansowej konstrukcji. Po raz pierwszy w historii Unia (Komisja Europejska) wypuści wieloletnie obligacje, które spłacane będą wspólnie przez wszystkie państwa członkowskie, w celu sfinansowania wydatków poniesionych na wsparcie gospodarki europejskiej w najbliższych latach. Wspólne obligacje unijne przez lata wydawały się poza zasięgiem politycznych możliwości (ze względu na opór najbogatszych krajów UE, w tym Niemiec), czego nie zmieniły nawet dramatyczne okoliczności kryzysu euro. Pandemia w ciągu kilku miesięcy doprowadziła do podjęcia stosownych decyzji. Choć formalnie fundusz ma mieć charakter jednorazowy, przezwyciężone zostało być może najbardziej trwałe i brzemienne w skutki tabu integracji europejskiej: niechęć do wspólnego zadłużania się. Od sukcesu lub fiaska tego eksperymentu zależeć będzie, czy wspólne obligacje na stałe wejdą do instrumentarium antykryzysowego Unii. Z pewnością nie można tego wykluczyć, tym bardziej że – jak wspomniano wyżej – pożyczki i dotacje z funduszu służyć mają nie tylko odbudowie gospodarczej, lecz przede wszystkim nowemu celowi strategicznemu Unii, jakim jest zielona transformacja.
Ale fundusz uruchamia także inne kostki integracyjnego domina. Najważniejszymi mogą okazać się podatki europejskie, które – zgodnie z osiągniętym porozumieniem politycznym – powiększyć mają znacząco tzw. zasoby własne Unii i służyć finansowaniu spłat obligacji. Nie sposób przecenić rangi tej decyzji oraz przyszłej dyskusji o jej implementacji. Wspólne dochody z podatków, na przykład z podatku od transakcji finansowych, granicznego podatku klimatycznego czy innych, oznaczałyby istotne pogłębienie integracji, otwierając Unii nowe możliwości finansowe, czyniąc także wspólne obligacje jeszcze bardziej realnym i bezpiecznym instrumentem dla państw członkowskich. Na razie Unia porozumiała się tylko w sprawie wspólnego podatku od plastiku, którego finansowe znaczenie jest ograniczone. Ale od podjęcia decyzji o uruchomieniu funduszu odbudowy tej dyskusji nie da się już zepchnąć na boczny tor – bez nowych podatków unijnych spłata zaciągniętych zobowiązań obciążyłaby w przyszłości bezpośrednio państwa członkowskie.
Z funduszem odbudowy wiąże się jeszcze jedna ważna lekcja polityczna. W końcówce unijnych negocjacji budżetowych, których częścią była przyszłość tego funduszu, pojawiła się realna groźba utworzenia go poza ramami traktatowymi Unii. Była to odpowiedź na szantaż wetem przez rządy Polski i Węgier, które chciały w ten sposób doprowadzić do zarzucenia przez Unię planu wprowadzenia zasady uzależnienia wypłaty środków od praworządności. Szantaż został w ten sposób przezwyciężony, fundusz powstanie dla całej Unii. Ale przy okazji padło kolejne tabu: z niekonwencjonalnych, pozatraktatowych rozwiązań w celu przełamania oporu hamulcowych integracji zdjęto odium działań wymierzonych w jedność Unii jako centralnej wartości, a zaczęły być postrzegane jako ostatnia deska ratunku dla Unii, po której sięgnięcie staje się nie tylko wyobrażalne, ale i uzasadnione.
Na tym jednak nie koniec przełomowej lekcji pandemii, jaką w minionym roku odebrała Unia. Doświadczenie koronawirusa ma szansę przełożyć się na silny impuls integracyjny w kolejnych dziedzinach. Nowa świadomość zależności Unii od importu towarów o strategicznym znaczeniu wpływa na postrzeganie kwestii łańcuchów dostaw i miejsca w nich Europy, na stosunek do operujących w Unii firm zagranicznych (zwłaszcza chińskich) oraz na kwestię zarządzania kryzysowego w obszarze polityki zdrowotnej (należącej zasadniczo do kompetencji państw, a nie Unii). Działania Komisji Europejskiej na rzecz wspólnego zaopatrzenia Unii w szczepionki przeciwko koronawirusowi czy w sprzęt medyczny były odpowiedzią na chaos w pierwszej fazie kryzysu i stanowią kolejny ważny precedens. To samo dotyczy przyjętych w 2020 roku nowych regulacji dotyczących zagranicznych subsydiów dla firm spoza UE, które mają na celu ochronę europejskich podmiotów przed nieuczciwą konkurencją. Wszystkie te działania składają się na budowę tego, co w unijnym żargonie nazywa się suwerennością europejską (w wymiarze ochrony zdrowia, polityki przemysłowej czy handlowej), czyli zdolności do niezależnego działania w sferach o strategicznym znaczeniu dla całej Unii.
To, że dyskusja o suwerenności europejskiej przybrała w 2020 roku na sile, wiąże się z trzecim impulsem lub kołem zamachowym nowego etapu integracji, jakim były wybory w Stanach Zjednoczonych. Owszem, impuls wynikający ze zmieniających się relacji transatlantyckich nie jest nowy – to prezydentura Trumpa unaoczniła Europejczykom, że skończyły się czasy, w których Unia mogła w kluczowych sprawach zdać się na USA. Ale w ostatnich czterech latach wroga polityka Trumpa wobec Unii nie tylko uniemożliwiała współpracę w takich dziedzinach, jak polityka handlowa, klimatyczna czy zarządzanie kryzysami międzynarodowymi, lecz stanowiła także wymówkę dla krajów UE, by nie myśleć za wiele o tym, jak taka współpraca mogłaby wyglądać przy założeniu, że relacje transatlantyckie nie wrócą już do modelu obowiązującego przez dekady. Różnice interesów będą raczej narastać niż maleć; punkt ciężkości polityki USA przesuwa się ku Azji; współpraca w zakresie bezpieczeństwa będzie bardziej wybiórcza; Europa szukać zaś będzie musiała nowego miejsca w konkurencji globalnej zdominowanej przez USA i Chiny.
Prezydentura Bidena – być może ostatniego tak silnie proeuropejskiego prezydenta USA – będzie dla Unii niepowtarzalną szansą, ale i ogromnym wyzwaniem. I zmuszać będzie jej kraje członkowskie do wypracowania oferty nowego partnerstwa dla Waszyngtonu, w której Unia będzie poważnym i spójnym partnerem. Jak długo Europa była głównym obszarem zainteresowania USA – jak działo się to przez cały okres zimnej wojny, ale i później – tak długo wysiłki Europejczyków w kierunku zyskania większej samodzielności (np. w sferze polityki bezpieczeństwa) były traktowane sceptycznie przez USA. Prezydentura Bidena oznaczać może w tym kontekście wyraźną cezurę: źródłem obaw Waszyngtonu nie jest dzisiaj to, że Europa mogłaby się uniezależnić od USA, lecz to, że nie będzie zdolna do wzięcia spraw w swoje ręce w tych wszystkich obszarach, gdzie Amerykanie nie chcą lub nie mogą jej już wyręczać. Stawia to Unię i jej państwa członkowskie przed zupełnie nowymi oczekiwaniami i wyzwaniami, którym będą musiały podołać.
Szukając nowej równowagi w relacjach z USA i przekształcając je tym samym w nową jakość (zamiast usiłowań, by odtworzyć ich dawny, nieaktualny już ich stan), Unia Europejska balansować będzie między dążeniami do współpracy a większą asertywnością, będącą nieuchronną konsekwencją obranego kursu na suwerenność. Jak trudna to ekwilibrystyka, można było przekonać się pod koniec 2020 roku, kiedy prezydencja niemiecka „rzutem na taśmę” doprowadziła do zawarcia umowy inwestycyjnej Unii Europejskiej z Chinami. Decyzja ta wywołała kontrowersje także dlatego, że Bruksela nie poczekała na ukonstytuowanie się nowej administracji w Waszyngtonie, mimo iż to właśnie kwestia przyszłych relacji handlowych z Chinami miałaby być kluczowym przedmiotem nowej współpracy z USA. Z drugiej jednak strony, dzięki umowie Unia Europejska uzyska warunki porównywalne do tych, na jakich już funkcjonuje handel między USA i Chinami dzięki zawartemu wcześniej przez Trumpa porozumieniu. Można się spodziewać, że tego rodzaju napięć będzie więcej. Czy unijne prace nad podatkiem cyfrowym (które przyspieszyć powinny z powodów związanych z funduszem odbudowy) postępować będą w porozumieniu z Waszyngtonem? W jaki sposób Unia ma odpowiedzieć na – stosowane także przez USA (w przypadku Nord Stream 2) – sankcje eksterytorialne uderzające w interesy europejskich przedsiębiorstw? W jaki sposób i jak szybko Unia Europejska będzie w stanie wesprzeć lub nawet zastąpić Stany Zjednoczone w wysiłkach na rzecz stabilizacji południowego sąsiedztwa Unii Europejskiej i na wschodniej flance NATO?
Wszystkie te pytania są źródłem dyskusji i decyzji, które składać się będą na nową agendę postpandemicznej Unii. Kryzys klimatyczny (na który odpowiedzią jest Europejski Zielony Ład), koronawirus oraz nowy rozdział w relacjach z USA torują drogę zmianom w integracji europejskiej, jakich nie było od dawna. Następne lata przyniosą kluczowe rozstrzygnięcia, które zadecydują nie tylko o miejscu Europy w świecie, lecz także o kształcie samej Unii i o jej wewnętrznej spójności. Te rozstrzygnięcia wymagać będą wypracowania (niekoniecznie w formie reformy traktatowej) nowego podziału zadań między państwami członkowskimi a instytucjami europejskimi w kluczowych obszarach integracji europejskiej.
Te już dokonujące się i dopiero zapowiadające się przemiany oznaczać będą najgłębszą jak dotąd cezurę w historii polskiego członkostwa w Unii. Jego model, ukierunkowany na zmniejszanie dystansu poprzez tradycyjnie rozumianą konwergencję gospodarczą, był doskonale zgodny z dotychczasowymi priorytetami Unii. Ale tak rozumiana symbioza powoli wyczerpuje się, nawet jeśli także w nowej perspektywie budżetowej nasz kraj pozostaje największym beneficjentem unijnych transferów. Transformacja Unii, której katalizatorami są opisane tutaj procesy, stawia Polskę przed zupełnie nowymi wyzwaniami. Nie oznacza to, że znaczenie integracji jako kluczowego elementu polskiej racji stanu zmniejsza się. Wiele przemawia raczej za tezą przeciwną. Te same przemiany globalne, które całą Unię zmuszają do redefinicji dotychczasowych polityk i sposobów działania, powodują, że dzisiaj jeszcze więcej przemawia za silniejszym zakotwiczeniem Polski w Unii. Ale Polska będzie musiała zrobić duży wysiłek, by z jednej strony współkształtować ewolucję Unii zgodnie ze swoimi priorytetami, a z drugiej strony dokonać przeglądu i być może redefinicji niektórych swoich interesów tak, aby jak najlepiej wpisać się w kierunek tej ewolucji.
Polska nie jest dzisiaj dobrze do niej przygotowana. Słaba pozycja w politycznym układzie sił Unii nie daje gwarancji, że Warszawa będzie mogła skutecznie wpływać na kierunek zmian. Polska zużyła ogromną część swojego kapitału politycznego na batalię o praworządność, a w ostatnim czasie w sporze o weto. Ale problem jest poważniejszy i wykracza poza rozgrywki dyplomatyczne. Wiele problemów, które dzisiaj znajdują się na szczycie unijnej agendy, budzi w Polsce mieszane uczucia, obawy bądź opór. Unia, która coraz bardziej definiuje się przez politykę klimatyczną i zieloną transformację, która buduje swoją suwerenność w nowych obszarach kosztem tej tradycyjnie pojmowanej, narodowej, która wchodzi w konflikty nie tylko z Chinami, lecz także ze Stanami Zjednoczonymi, która coraz silniej spogląda w kierunku Morza Śródziemnego, zajmując się problemami migracji i terroryzmu, wielu wydaje się coraz mniej „nasza”.
Wrażenie, że integracja nie idzie w kierunku, jakiego byśmy sobie życzyli, może być przejawem opinii głęboko zakorzenionych w społeczeństwie, zaniedbań i błędów rządzących, ale także rzeczywistych dylematów i konfliktów interesów. Polacy, jak pokazują nieopublikowane jeszcze badania European Council on Foreign Relations (ECFR), za najważniejszego partnera w polityce zagranicznej nadal uważają USA (45 proc.). Może to stwarzać napięcia w Unii, gdzie widoczne są silne tendencje do większej emancypacji od Waszyngtonu. Postawa sceptyczna wobec bardziej konfrontacyjnego kursu w relacjach z USA w sprawach ekonomicznych czy budowania europejskich zdolności wojskowych może spotkać się z przychylnością opinii publicznej w Polsce.
Kluczowe znaczenie dla polskiej polityki europejskiej oraz nastrojów wobec Unii będzie miało to, czy nasz kraj będzie potrafił skorzystać z możliwości oferowanych przez Zielony Ład. Nie chodzi tylko o wielkie decyzje polityczne, jak akceptacja zeroemisyjności jako celu do osiągnięcia w 2050 roku, lecz o zdolność do absorpcji przyznanych Polsce środków z funduszu odbudowy. Jak pokazuje think-tank WISE w raporcie Zielona odbudowa, Polska stoi przed gigantycznym wysiłkiem strategicznym i administracyjnym, by działania te zakończyły się sukcesem. Skorzystanie z tych zasobów będzie kluczem do utrzymania konkurencyjności polskiej gospodarki po pandemii. Ale aby było to możliwe, konieczne jest opracowanie klarownej narodowej strategii dochodzenia do celów klimatycznych, takie przygotowanie projektów inwestycyjnych, by spełniały szczegółowe „zielone” kryteria, oraz wsparcie samorządów, by były w stanie je współfinansować. Zdaniem WISE niepokojące jest to, że w przeciwieństwie do innych krajów (np. Niemiec czy Francji) wydatki z polskich tarcz antykryzysowych nie były w żaden sposób wpisane w realizację nowych celów rozwojowych Unii – polityki klimatycznej i digitalizacji. Należy pamiętać o tym, że pozyskanie obietnicy środków z budżetu i funduszu odbudowy to dopiero początek. Niewykorzystanie szansy na wsparcie modernizacji polskiej gospodarki, jaką daje Europejski Zielony Ład, oznaczałoby nie tylko ekonomiczne fiasko. Mogłoby służyć za samospełniającą się przepowiednię: że „nowa” Unia nie jest w rzeczywistości dla nas. Byłby to wniosek o potencjalnie katastrofalnych skutkach.
Ani sukces Zielonego Ładu czy projektu suwerenności europejskiej w jego różnych wymiarach, ani też rozbrat między Polską a kierunkiem integracji nie są w żadnym razie przesądzone. Polska jest dużym i potencjalnie ważnym członkiem Unii Europejskiej i może mieć istotny wpływ na jej transformację, tak aby jak najlepiej służyła jej celom rozwojowym. Dzisiaj i Unia, i Polska znajdują się w krytycznym momencie, kiedy pewien etap się kończy, zaś kontury przyszłości nie są jeszcze ostro zarysowane. Stawka jest ogromna, a decyzje, które zapadną w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat, przesądzą o przyszłości Unii Europejskiej, Polski i o ich wzajemnych relacjach. Postawa Polski będzie też kluczowa dla spójności Unii, zarówno w wymiarze Wschód–Zachód, jak i między strefą euro a krajami, które obecnie pozostają poza nią. Wbrew temu, co mówił niedawno w wywiadzie Jarosław Kaczyński, nie sposób wyobrazić sobie dzisiaj scenariusza, w którym Unia Europejska mogłaby przestać stanowić kamień węgielny polskiej państwowości i suwerenności. To w odpowiedzi na pytania, które kształtować będą Unię, szukającą nowej równowagi, w odpowiedzi na kryzys pandemii, kryzys klimatyczny i porządku międzynarodowego, rodzić się będzie nowa jakość polskiego członkostwa. Alternatywą dla Polski silnie zakotwiczonej w Unii jest model brytyjski, tyle że bez potencjału militarnego i ekonomicznej Wielkiej Brytanii: kraju na obrzeżach integracji, hamulcowego jej pogłębiania i skorego do kwestionowania wynikających z niej zalet.
Tymczasem Polska ma wszelkie dane, by być aktywnym budowniczym Unii w jej nowej odsłonie i nadal korzystać z dobrodziejstw integracji z pożytkiem dla swojego rozwoju. Ale wymagać to będzie otwartości na zmiany, także we własnym podejściu do Unii oraz takiej opowieści o integracji, która uwzględnia jej nowe uzasadnienia. To zadanie nie tylko dla rządu, lecz dla całej klasy politycznej oraz organizacji społecznych. Ze względu na fundamentalne znaczenie tych procesów charakter polskiego członkostwa w Unii będzie z pewnością kluczowym tematem rywalizacji politycznej przed następnymi wyborami parlamentarnymi. Tego czasu nie wolno zmarnować.
Tezy tekstu rozwinięte zostaną w raporcie Fundacji im. Stefana Batorego, którego autor jest współautorem i który ukaże się w lutym br.
---
Piotr Buras - dyrektor warszawskiego biura think-tanku European Council on Foreign Relations, ekspert do spraw europejskich i niemieckich. Był visiting fellow w Stiftung Wissenschaft und Politik w Berlinie oraz Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu. 2008-2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej" w Berlinie, autor m.in. "Muzułmanie i inni Niemcy. Republika berlińska wymyśla się na nowo" (2011).