Pięć zasad budowy życzliwego państwa i wielkiego społeczeństwa

Źle ma się kraj. Źle ma się Polska. Złego rządzenia doświadczamy na każdym kroku. Stykamy się z nim, gdy nasze dzieci rozpoczynają edukację lub wybierają studia, bo trafiają w ręce ideologów, a nie pedagogów. Na własnej skórze doświadczamy złych rządów, gdy szukamy pomocy u lekarza specjalisty, bo łączy się to z długimi oczekiwaniami w kolejce, lub kiedy szukamy sprawiedliwości, bo rozprawy w sądach ciągną się latami. Zderzamy się z niewydolnością państwa, gdy nasz dom czy dobytek padną ofiarą coraz groźniejszych dla naszego życia i zdrowia żywiołów będących konsekwencją zmian klimatycznych w całej rozpiętości: od powodzi po susze.

Takie doświadczenia w pierwszym odruchu skutkują przekonaniem, że nie warto utrzymywać państwa. Przecież ono nie rozwiązuje naszych codziennych problemów, tylko jest przeszkodą na drodze do ich rozwiązania. Skoro państwo jest niewydolne, myślimy, skoro nie dostarcza dobrych usług publicznych ani nie podnosi jakości życia, po co nam ono?

Z drugiej jednak strony z pewnymi sprawami nie uporamy się indywidualnie ani nawet zorganizowani w stowarzyszenia. Człowiek może uporządkować teren wokół swojego domu, ale nie wybuduje autostrady do sąsiedniego miasta ani mostu. Na takie projekty nas nie stać –a nawet jeśli zgromadzilibyśmy fundusze, nie zwróciłyby nam się koszty inwestycji. Do ich realizacji potrzebujemy państwa.

Dlatego musimy na nowo nauczyć się „myśleć państwowo”, wolni od uprzedzeń i doświadczeń, jakimi przesiąkamy, doświadczając państwa w wydaniu PiS-owskim: scentralizowanego, skorumpowanego i nieudolnego. Musimy nauczyć się wskazywać słabości państwa, a jednocześnie otwarcie go bronić – bo jak trwoga, to nie do Boga, ale właśnie do państwa.

Roztropne państwo, państwo, które troszczy się przede wszystkim o obywateli, ma w obecnym wieku niepewności jedno fundamentalne zadanie: dać nam poczucie bezpieczeństwa. Miał rację amerykański intelektualista Tony Judt, gdy pisał: „Wkraczamy w wiek braku bezpieczeństwa – brakuje nam bezpieczeństwa gospodarczego, fizycznego, politycznego […] Brak poczucia bezpieczeństwa rodzi strach. Strach zaś – strach przed zmianą, strach przed upadkiem, strach przed obcym i nieznanym światem – podważa zaufanie i burzy współzależności, na których opiera się społeczeństwo obywatelskie” .

We współczesnym świecie, ryzykownym i niepewnym, szczególnie potrzebujemy państwa życzliwego obywatelom, odpornego na kryzysy, uznającego różnorodność swoich mieszkańców, gwarantującego wysokiej jakości usługi publiczne i troszczącego się o jakość życia. Łatwo powiedzieć, trudniej takie państwo – marzenie wszystkich Polek i Polaków, niezależnie od przekonań politycznych – zbudować. Czasami jednak mam wrażenie, że sami nakładamy sobie ograniczenia, aby nie myśleć inaczej, niż się wyuczyliśmy i – co za tym idzie – nie w oparciu o nowe przekonania. A przecież działanie ufundowane jest na odwadze myślenia.

Tej odwagi chce nam dodać politolog Claus Leggewie, który przekonuje, że – by naprawić świat – potrzebujemy nowej umowy społecznej, gdzie państwo znów ma ważną rolę do odegrania. „Zadaniem państwa jest ochrona i zarządzanie wspólnymi dobrami, także tymi naturalnymi, zapewnianie edukacji i opieki zdrowotnej. Mówiąc obrazowo, jest ono dostawcą usług publicznych. Administruje, nie powinno być jednak postrzegane przez pryzmat bezsensownej biurokracji. Wreszcie spełnia funkcję integracyjną. Niweluje różnice społeczne. Jest gwarantem sprawiedliwości” . Budowy życzliwego państwa, o której tu piszę, nie należy zaczynać od doprecyzowania szczegółów. Najpierw musimy uzgodnić ogólne zasady. Posłużą nam one za busolę, gdy przyjdzie realizacja konkretnych rozwiązań. Jakie to zasady? Wyróżniłbym ich pięć. Oto one:

1. Zasada samorządności. Silny region, silna gmina, silny powiat, silne miasto to najlepsza droga do skutecznego zarządzania i pozytywnego zmieniania życia lokalnych wspólnot. Dlatego realnie wzmocniono pozycję wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast. Zyskali możliwość podejmowania konkretnych działań na rzecz mieszkańców. Samorządy zostały upodmiotowione. Wpisały się w świadomość społeczną i praktykę rządzenia. Mieszkańcy dobrze je oceniają.

Aktywność ruchów miejskich, popularność budżetów obywatelskich czy funduszy sołeckich pokazuje jasno: Polacy coraz częściej i coraz mocniej chcą się angażować w procesy sprawowania władzy w swoich małych ojczyznach. Rośnie społeczne zaangażowanie i poziom partycypacji obywatelskiej, z korzyścią dla jednostek i całych grup społecznych. Dlatego nowa wizja samorządności – a więc wsłuchiwanie się w głos mieszkańców, ale też umożliwianie im podejmowania wiążących decyzji – musi być celem politycznym i strategicznym nowej umowy społecznej.

W Polsce mamy już do czynienia z oddolną zmianą. Świadczą o niej rozwój i zacieśnianie współpracy z sektorem pozarządowym, na przykład powoływanie pełnomocników do spraw współpracy z NGO, coraz większe środki przeznaczane na realizację budżetów obywatelskich, konsultowanie z mieszkańcami rozmaitych decyzji. Możemy mówić o drugiej fali samorządności. Wierzymy, że najlepszymi ekspertami w sprawach miast czy gmin są ich mieszkańcy. Mądra władza wie, jak ich wiedzę oraz doświadczenie społeczne efektywnie zagospodarować.

Samorządy oczywiście powinny dysponować jak największymi środkami, bo dzięki nim mogą się uniezależnić się od kaprysów władzy centralnej. Konieczna jest także promocja dwóch wartości: współpracy i zaufania. Na mądrej współpracy wszyscy zyskujemy; na niemądrej walce wszyscy tracimy. Prawda ta dotyczy zarówno jednostek, jak i poszczególnych szczebli władzy w państwie. Dzięki zaufaniu nie tylko będziemy bardziej dynamicznie się rozwijać, ale też żyć w bardziej przyjaznym otoczeniu. Spróbujmy się pozbyć rozsiewanej przez obecną władzę podejrzliwości.

2. Zasada pomocniczości, często nazywana jest także zasadą subsydiarności (łac. subsidium – pomoc). Zawdzięczamy ją tradycji katolickiej, a dokładniej katolickiej nauce społecznej. Streszczona w jednym zdaniu brzmiałaby następująco: „Tyle państwa, ile potrzeba; tyle wolności, ile można”. To znaczy, że każdy szczebel władzy powinien realizować tylko te zadania, które nie mogą być skutecznie zrealizowane przez szczebel niższy lub jednostki działające w ramach społeczeństwa.

Pomocniczość realizowana jest na dwa sposoby: przez autonomię albo przez współpracę. Autonomia polega na tym, że władza centralna nie przejmuje zadań, które bez problemów może wykonać samorząd – czasami nawet sprawniej i szybciej. W ostatnich miesiącach wyższości samorządów w załatwianiu naszych codziennych spraw dowiódł Narodowy Program Szczepień. Poszczególne miasta i gminy skuteczniej niż rząd centralny przygotowały punkty szczepień, i to mimo tego, że rząd PiS-u robił wiele, by w tym trudnym zadaniu przeszkadzać. Nie znaczy to, że współpraca z rządem jest wykluczona. Przeciwnie: współpraca jest absolutnie wskazana, ale na zasadach partnerskich i wzajemnego zaufania. Zasada pomocniczości jest receptą na dobre zarządzanie państwem pod warunkiem, że nie przeradza się w swoje przeciwieństwo – głupią konkurencję.

3. Zasada odporności. Współcześnie kryzysy są wpisane w naszą codzienność. W ostatnich miesiącach funkcjonujemy w kleszczach dwóch kryzysów: z jednej strony pandemii COVID-19, a z drugiej – negatywnych konsekwencji zmian klimatycznych, których przejawem są susze, nagłe ulewy czy huragany. Dobrze zarządzane państwo musi stawiać odpór niebezpiecznym zjawiskom. Dziś jedno wydaje się pewne: państwo scentralizowane nie buduje skutecznej odporności na obecne kryzysy.

Rząd PiS-u nie zdecydował się zaufać istniejącym apolitycznym i profesjonalnym strukturom zarządzania kryzysowego, obsługiwanym przez wyszkolony personel wyspecjalizowany w zwalczaniu chorób zakaźnych. Oddano decyzje nieprofesjonalnym politykom, działającym pod wpływem emocji i mediów, a przede wszystkim kierującym się interesem politycznym swoich ugrupowań.

Kryzys COVID-19 obnażył wszystkie słabości państwa scentralizowanego. Zobaczyliśmy upolitycznienie, deprofesjonalizację i medializację działań antykryzysowych, koordynowanych przez organy i podmioty niewłaściwe z punktu widzenia zasad i stanu prawnego. Zobaczyliśmy etatyzację, centralizację i odsamorządowienie, a w końcu swoisty nihilizm prawny, czyli wydawanie bezprawnych rozporządzeń zamiast ustaw lub wręcz traktowanie wypowiedzi na konferencjach prasowych jak źródła obowiązującego prawa. Były to działania tym bardziej rażące i karygodne, że w większości dotyczyły ograniczania swobód i wolności obywatelskich, w tym swobody przemieszczania się.

Państwo odporne na współczesne kryzysy radzi sobie z nimi przy minimalnych stratach i kosztach. Jego rola polega na administrowaniu, na podstawie doświadczeń wcześniejszych sytuacji kryzysowych na swoim terenie i w innych krajach. Prawidłowo ocenia ono ryzyko wystąpienia niekorzystnych zjawisk, i nawet jeśli nie może im zapobiec, potrafi zminimalizować ich niekorzystne skutki – czyli zarządza ryzykiem, zyskując lub zwiększając odporność.

Antoni Podolski, jeden z naszych autorów, zwraca uwagę, że w obecnym stanie prawnym w Polsce i – co ważniejsze – w świadomości prawnej społeczeństwa i elit politycznych państwo rozumiemy przede wszystkim jako byt w znaczeniu tradycyjnym, administracyjno-rządowym, nie zaś obywatelskim. Podobnie bezpieczeństwo narodowe sprowadzamy do bezpieczeństwa państwa – czyli do obronności, wojska, służb specjalnych i polityki zagranicznej, czasami spraw wewnętrznych w ujęciu antyterrorystycznym – a nie obywateli.

4. Zasada różnorodności. Różnorodność jest wpisana w dzisiejsze społeczeństwa. Ich członkowie mają rozmaite przekonania polityczne, światopoglądowe, religijne, obyczajowe. Na tle innych krajów Polska niechlubnie odstaje z powodu podsycania antagonizmów. Zjawisko to przybrało taką skalę, że wszelki dialog, nie mówiąc już o kompromisie, staje się niemożliwy. Różnorodność jawi się jako problem, a nie szansa na szybszy rozwój czy ubogacenie wspólnoty narodowej.

Tymczasem różnorodności nie da się unieważnić. Jest stałym i naturalnym elementem każdego pluralistycznego społeczeństwa i demokratycznego państwa prawa. Zamiast walczyć z różnorodnością, należy ją po prostu uznać. Ludzie chcą, by państwo uznało ich przekonania i postawy – od religii poczynając, a na stylu życia kończąc. Dlatego zasada różnorodności powinna lec u podstaw nowego ładu społecznego. Jednak jest możliwa do zaakceptowania tylko w państwie samorządnym, zdecentralizowanym.

Zasada różnorodności oznacza, że nie ma Polski jednej czy dwóch prędkości. To wspólnoty lokalne, każda w swoim tempie, decydują, według jakich wartości i zasad chcą realizować wspólne dobro. Posłużmy się przykładem in vitro. W części miast i regionów ta metoda jest finansowana przez samorząd, bo tak zdecydowali mieszkańcy. W niektórych nie można z niej skorzystać, bo wspólnoty są bardziej konserwatywne.

Zgodnie z zasadą różnorodności szukamy tego, co łączy, a nie tego, co dzieli. Osią relacji między ludźmi staje się zasada uznania, owoc praw człowieka. Owszem, niektóre gminy i regiony przyjmują uchwały o „strefach wolnych od LGBT”, lecz sądy je uchylają, ponieważ prawa te są niedyskutowalne.

5. Zasada solidarności. Powinna być szczególnie bliska Polakom i zrozumiała dla nich. Zdaniem księdza Józefa Tischnera idea solidarności jest nieśmiertelna, gdyż jej pierwszym fundamentem jest przesłanie zawarte w Liście św. Pawła do Galatów: „jeden drugiego brzemiona noście” (Ga 6,2). To znaczy, że bez względu na ciężar cudzych problemów, należy pomagać w ich rozwiązaniu. Nikt z nas nie jest przecież samotną wyspą. W społecznościach łączą nas praca i język, cierpienie i poniżenie, radość i szczęście. Na co dzień rzadko zdajemy sobie sprawę z tych powiązań, kiedy jednak rodzi się solidarność, wszystkie one wychodzą na jaw. Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uświadamiamy sobie, że nasz los jest zależny od innych ludzi, podobnie jak oni zależą od nas. Czyż nie jest więc jasne, że albo będziemy razem, albo nas nie będzie wcale?

Innym aspektem Pawłowego aksjomatu jest to, że solidarności nie da się narzucić człowiekowi z zewnątrz. Nie można przystawić mu karabinu do skroni i powiedzieć: „od teraz musisz być solidarny”. Można, ale fakt będzie mizerny. Solidarność woli niemoc niż przemoc. Dzieje się tak dlatego, że rewolucja solidarności rozgrywa się przede wszystkim w świecie ducha. W tej przestrzeni człowiek nic nie musi, za to wszystko może. Ponadto rewolucja jest tym bardziej autentyczna, im bardziej bezkrwawa. Duch włada poprzez perswazję, zauważa Tischner, a nie poprzez strach. Dlatego naprawdę wielka rewolucja jest zarazem świętem wyzwolenia człowieka od strachu przed człowiekiem.

Co nas wyzwala? Dobra wola. Czy ktoś zmuszał miłosiernego Samarytanina, by pochylił się nad leżącym przy drodze rannym? Pomógł cierpiącemu, bo taka była jego wola. „W gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy solidarni, bo wszyscy jesteśmy w głębi naszych dusz ludźmi dobrej woli. Solidarność rodzi się z dobrej woli i budzi w ludziach dobrą wolę. Ona jest jak ciepły promień słońca; gdziekolwiek się zatrzyma, pozostawia ciepło, które promieniuje dalej, bez przemocy. Jej chodzi tylko o jedno: aby jej nie stawiano przeszkód – głupich, bezsensownych przeszkód” .

Solidarność nie potrzebuje wroga ani przeciwnika, by się umacniać i rozwijać. Ona się zwraca do wszystkich, a nie przeciwko komukolwiek. Człowiek żyjący według idei solidarności zawsze jest z kimś i dla kogoś, a nie sam i przeciwko komuś. Czy zatem przejawem szaleństwa z naszej strony nie jest rezygnacja z solidarności dziś, gdy powinna ona ponownie stać się osią relacji międzyludzkich?

Dlaczego z takim trudem przychodzi nam choćby wyobrażenie sobie innego społeczeństwa? Dlaczego zwalczamy każdą myśl, która podpowiadałaby nam korzystniejszą organizację naszego życia? Czy jesteśmy skazani na dysfunkcyjny centralizm, który przekształca państwo – dobro wspólne wszystkich obywateli – w prywatny folwark? Zasady, które tu opisałem, nie są przecież nowe. Ale konsekwentnie realizowane są przepisem na budowę nie tylko życzliwego państwa – usamorządowionego i otwartego na obywatelski potencjał – ale także wielkiego społeczeństwa, które za dobrą monetę bierze partycypację i deliberatywne metody podejmowania decyzji. Życzliwe państwo to nowy sposób reformowania i zarządzania państwem, gdzie zwycięzca wyborów nie bierze wszystkiego, by kolonizować państwo. Nie bierze nie dlatego, że nie chce (pokusa jest wielka), ale dlatego, że w ramach decentralizacji po prostu już nie może, gdyż nie ma do tego narzędzi. W tak rozumianym społeczeństwie ceni się indywidualną wolność każdego z nas. Liczy się nie to, kim jesteś, ale kim chcesz się stać. W wielkim społeczeństwie nikt nie może czuć się wykluczony, bo każdy jest wyjątkowy i potrzebny. Nieważne, czy mieszkasz na wsi, czy w mieście, czy skończyłeś prestiżowy uniwersytet, czy lokalną zawodówkę. Życzliwe państwo stworzy ci warunki, byś mógł realizować swoje marzenia i aspiracje. Tyle państwa, ile to konieczne; tyle społeczeństwa, ile to możliwe. Przepis na życzliwą Polskę.

---

Jarosław Makowski - filozof, teolog, publicysta, szef Instytutu Obywatelskiego. Założyciel i redaktor kwartalnika „Instytut Idei”.

Analizy

Białoruś to nie jest żadna część „ruskiego miru”

Wieś nie potrzebuje jałmużny

Puste obietnice znachorów

Państwo maratończyk, a nie państwo sprinter

Co zrobić, by każdy znalazł dach nad głową

Po pierwsze: język i aktywność

Bliżej (z) miasta

Pyrrusowe zwycięstwo Orbána

Nowa era pracy?

Źle ma się Polska

Zieleń, rewitalizacja, miasto

Klimat - energetyka - zmiana

Wyzwania nowoczesnej polityki naukowej

Kosztowna szarża Kaczyńskiego i Błaszczaka

Jak trwoga, to do samorządów

Była Polska w ruinie, będzie samorząd w ruinie

Patrząc w stronę Niemiec...

Ochrona zdrowia w Polsce - droga do lepszej jakości i dostępności systemu

Wolność. Internet. Nowe otwarcie?

„Mrożenie” środków na nagrody w rolnictwie

Postpandemiczne wyzwania gospodarcze dla Polski

Budżet partycypacyjny. Ewaluacja